niedziela, 18 lutego 2018

Cross trzebnicki

Trzebnica, niewielkie miasteczko (ok 12 tyś. mieszkańców) kilkanaście kilometrów od Wrocławia. Biegowo w okolicach znane z biegu karnawałowego i crossu. Do tego drugiego nadające się szczególnie dobrze z uwagi na okoliczne lasu i pagórki.

Start w Crossie rozważałem już rok temu, a w tym roku się skusiłem.

10 kilometrów, na 3 pętlach. Z relacji znajomych trasa fajna, ale dająca w kość, czyli idealnie się wpisująca w biegi, w jakich ostatnio zagustowałem.

Startu się mocno obawiałem i rozważałem nawet rezygnację. Wszystko przez problemy z kolanem. Podejrzenie uszkodzenia łąkotki. Jeśli się potwierdzi, to w tym roku właściwie koniec startów. Ostatnie 2 dni przed Crossem kolano już prawie nie bolało, więc postanowiłem zaryzykować.

Do Trzebnicy udaliśmy się sprawdzoną ekipą Wkurw_Teamu.

Pogoda idealna do biegania. Słoneczko, temperatura w okolicach 0. Nic tylko biegać.

Medale już na nas czekały

Przed startem oczywiście obowiązkowa fota :)

O 11 ruszyliśmy w trasę. Najpierw asfaltem kilkaset metrów lekko pod górkę, by potem zacząć bieg po ścieżce leśnej. Pierwsze kółko rozpoznawcze. Trochę przedobrzyłem z tempem, bo sił później zaczęło brakować, ale biegło się przyjemnie. Podbiegi nie za bardzo strome, ale dające się odczuć. Skoro podbiegi, to i później zbiegi, na których trzeba było uważać na zamarznięte koleiny o ciężkim sprzęcie.

Normalnie na tych zbiegach bym popuścił nogę i cieszył się prędkością, szczególnie, że Kanadie rewelacyjnie trzymały trasę i nie obcierały. Niestety na zbiegach właśnie kolano zaczęło się co raz bardziej odzywać sygnalizując, że ten start to nie był najlepszy pomysł.

O ile 1 kółko było szybkie i przyjemne, o tyle 3 to była walka z co raz większym bólem. Tak w kolanie, jak i w płucach. Trochę nie doceniłem tej trasy. Nauczka na przyszłość. 


Ostatni zbieg do mety musiałem wyhamowywać, żeby odciążyć to cholerne kolano. 

Sumarycznie na metę wpadłem z czasem 01:00:32, więc generalnie dramatu nie ma, chociaż doskonale wiem, że bez kontuzji czas mógłby być lepszy przynajmniej o 2 minuty.


Co teraz? Na pewno dłuższy odpoczynek od biegania niestety. Sezon stanął pod olbrzymim znakiem zapytania. Kolano muszę dokładnie przebadać i mieć nadzieję, że nie skończy się artoskopią. Żeby chociaż trochę dbać o formę będzie basen i sporo siłowni. Kolejny start to Panas Półmaraton Ślężański i na chwilę obecną udział w nim oceniam na max 40%. Został ponad miesiąc, więc może jednak nie będzie tak źle. Operacja to na pewno ostatnie czego chcę.

Czy warto było pobiec w Crossie? Mimo wszystko tak. Trasa wymagająca, chociaż wydaje się niepozorna. W przyszłym roku z pewnością będę chciał wrócić już zdrowy i się z nią ponownie zmierzyć.


niedziela, 4 lutego 2018

Bieg karnawałowy 2018

W tym sezonie nie nastawiam się na ciśnięcie życiówek i poprawianie czasów na kolejnych dystansach. Zdecydowanie bardziej kręcić mnie zaczęło spokojne pokonywanie kolejnych kilometrów, szczególnie po górach. 

Nie zmienia to faktu, że czasem dobrze też pocisnąć coś krótszego i mocniej.

W to idealne wpisywał się Bieg Karnawałowy organizowany przez Pro-Run. Z resztą nawet wg rozpiski treningowej (nie ważne, że dla grupy maratońskiej, z której korzystam niezbyt restrykcyjnie, bo z maratonu w tym roku zrezygnowałem) ten start był obowiązkowy. Tak, żeby pocisnąć dyszkę mocno. Ot start kontrolny.

Ja przy okazji testowałem nowe Adidasy Supernova M, które przed startem miały nalotu raptem 27 km. Seria supernova bardzo mi odpowiada, więc akurat nie obawiałem się, że cokolwiek obetrze jak w Kanadiach. Lekkim wyzwaniem było co najwyżej przyzwyczajenie się do świeżej pianki Boost. W moich poprzednich butach już aż tak nie reflektuje. 

W samym karnawałowym biegłem już 2 lata temu, podczas pierwszej edycji. Wtedy pogoda była mimo lutego fantastyczna. Ciepło było wtedy do tego stopnia, że biegłem w koszulce. Tym razem aż tak dobrze nie było. Temperatura w okolicach 0 stopni. Takie warunki jednak dla mnie są idealne. Uwielbiam biegać w kilku stopniach. Jeśli dodać do tego, że nie padało i nie wiało, to warunki były do biegania doskonałe.

Na starcie umówiliśmy się oczywiście z wkurw_teamem. Sekcja wrocławska ostatnio mocno urosła w siłę i się zintegrowała. Kilka wspólnych treningów na wałach, czy na Ślęży i dzięki temu na fotkę zebrało się sporo osób (a kilka się jeszcze tradycyjnie spóźniło).


Jak zwykle ustawiłem się lekko z tyłu i czekałem na start. Sam nie wiedziałem czego się spodziewać. Zakładałem czas ok 52 minut.

Wreszcie ruszyliśmy. Pierwsze 2 km bardzo spokojne. Ścieżka była dosyć wąska, więc ciężko momentami było wyprzedzać. Na tym odcinku dodatkowo trzeba było uważać na kamienie i inne nierówności trasy na nadodrzańskich wałach, co by nie skręcić nogi. Na 3 kilometrze pojawiła się też lekkie błoto. 

Tu stawka zaczęła się wreszcie przerzedzać. Zaskakująco dobrze mi się biegło trzymając tempo w okolicach 5 min/km. Starałem się też jak najmniej zwracać uwagę na wskazania zegarka. W ogóle ostatnio zauważyłem, że lepiej mi się biegnie gdy nie zwracam uwagi na to co mi Garmin pokazuje. Jakoś zaczęła wracać radość i satysfakcja z biegania, a nie ciśnięcie tempa na siłę.

Kolejne kilometry mijały dosyć szybko stabilnym tempem. Koło 7 km zaczynał łapać lekki kryzys, ale w miarę szybko ogarnięty, szczególnie że do mety było już tak blisko.

Ostatni kilometr udało się nawet przyspieszyć i zejść na 4:50 min/km.

Na mecie okazało się, że lekko brakło do pełnych 10 km. Byłem jednak na to nastawiony. To nie była atestowana trasa. Nie zwracałem na to jednak uwagi. Swoje zrealizowałem i to nawet lepiej niż zakładałem przed startem. Finalnie wyszło 9,85 km w czasie (oficjalny) 49:57, więc sporo szybciej niż chciałem.



Summa summarum wyszedł bardzo fajny start. Buty sprawdziły się zajebiście. Forma, o którą się obawiałem jednak jest lepsza niż mi się wydawało. Nie robię ostatnio za bardzo mocny akcentów na treningach, bo po robocie w ciemnościach nie mam "natchnienia" do interwałów, a już tym bardziej do podbiegów. Swoje jednak najwyraźniej robi crossfit, bo biega się przyjemnie. Może i to nie jest forma sprzed roku, gdzie ustanowiłem życiówkę na dychę, ale czy mi zależy na jej poprawieniu? I tak i nie. Fajnie by było, ale szczerze mówiąc wolałbym machnąć 30 km :) I trzeba będzie jakoś niebawem. Ultra samo się nie przebiegnie.

Tak więc dobrze było się sprawdzić. Ze startu jestem zadowolony, a z tym bywało w zeszłym roku różnie, gdy nakręcało mnie poprawianie czasów.

Teraz przede mną Cross Trzebnicki i tego startu już się doczekać nie mogę. Spodziewam się, że będzie ciężej niż dzisiaj, ale już się na to cieszę. Tak, wiem...jestem pierdolnięty ;)

Do zobaczenia na trasie.