środa, 6 września 2017

4 perła w koronie - 27. Półmaraton Philips Piła

Sezon wkracza w decydującą fazę. Na drodze ku koronie półmaratonów polskich widać już światełko w tunelu. Tak oto 3 września w Pile zaliczyłem 4 z wymaganych 5 biegów.

Zanim jednak do tego doszło udałem się dzień wcześniej do znajomych do Poznania. Dzięki czemu odpadł mi nocleg w Pile a i droga na bieg była w miłym towarzystwie.

Ostanie kilka dni prognozy zapowiadały znaczne ochłodzenie i deszcze. Ponownie z tym deszczem kompletnie się przepowiednie nie sprawdziły ;) O ile temperatura faktycznie z blisko 30 stopni spadła do przyjemnych 18, to co do opadów, to może chwilkę pokropiło tak w Poznaniu w sobotę, jak i w Pile w dzień biegu.

Z Poznania razem z Iwoną, Robertem i ich 2 dzieciaków wyruszyliśmy chwilę po 7:30 już przebrani w ciuchy biegowe. Do Piły dotarliśmy bez najmniejszego problem. Na miejscu Robert przygotował wózek, w którym miały całą trasę podróżować dzieciaki (mega szacun dla niego...nie dość, że 21 km do zrobienia, to jeszcze pchając przed sobą ok 50 dodatkowych kilogramów) i ruszyliśmy na spotkanie wkurw_teamu.

Nie, to nie ma nic wspólnego z biegiem, ale stało toto pod knajpą, koło której zaparkowaliśmy i skradło mi serce :)

Z każdą chwilę pogoda robiła się co raz lepsza. Słońce wyszło zza chmur i zaczęło się ocieplać. Warunki idealne do biegania. Wziąwszy pod uwagę, że trasa miała być płaska nawet bardziej niż stół zapowiadało się szybkie bieganie. Ja tym razem nie nastawiałem się na żaden konkretny wynik poza oczywistą chęcią złamania 2h. Nie byłem pewien formy i jak tętno się zachowywać będzie, więc nie chciałem się na koniec rozczarować.

Po obowiązkowej fotce ruszyliśmy naszą wesołą ekipą na start.


Każdy ustawił się w swojej strefie i zaczęło się odliczanie przed wyruszeniem w nieznane.


Zacząłem spokojnie mniej więcej w połowie strefy na 1:50. Tym razem biegłem sam pilnując wskazań garmina. Cichy plan zakładał, żeby trzymać średnie tempo w okolicach 5:30/km. Zupełnie jak nie ja udawało się nawet takie tempo faktycznie utrzymywać.

Trasa faktycznie okazała się bardzo płaska. To co lekko mogło spowalniać, to dosyć duża liczba zakrętów, ale umówmy się, że jednak biegliśmy, a nie jechaliśmy samochodem, czy rowerem, więc na zakrętach praktycznie nie traciło się prędkości. Ewentualnie lekko wybijały one z rytmu albo trzeba było uważać na szybszych biegaczy, którzy ścinali te zakręty.

Koło 15 kilometra złapał mnie lekki kryzys, który udało się pokonać żelem i dextro. To tam na ostatnim punkcie dałem sobie trochę więcej luzu popijając wodę i izo od wolontariuszy.

Przy okazji jedna rzecz, na którą w trakcie biegu nie zwróciłem za bardzo uwagi. Poza wodą i izotonikiem właśnie nie było praktycznie nic na punktach odżywczych. Gdzieś co prawda mignęły mi tabletki dextro rozsypane na jezdni, ale ani bananów, ani czekolady nie widziałem. Ok, mi jest wszystko jedno, bo nie korzystam z tego w trakcie biegu i wolę własne, ale na spokojnie analizując bieg trochę mnie to teraz dziwi. Minus dla organizatorów (nieostatni, ale o tym pod koniec). Jest gros biegaczy, którzy banana na rasie potrzebują, albo kostki cukru, czy czekolady, szczególnie ci walczący pod limit (dla jasności wielkie słowa uznania dla nich).

Pokonawszy kryzys ruszyłem dalej przed siebie. O dziwo tempo dalej wychodziło ok zakładanego 5:30. Wiedziałem, że do życiówki zabraknie dużo, ale cieszyłem się i to bardzo, że wreszcie taktycznie udało się zrobić trasę, tak jak pierwotnie zakładałem.

Koło 15 km zauważyłem też, że zrobił się znaczny rozjazd między tym co pokazywał garmin jeśli o kilometraż chodzi, a oznaczeniem trasy. Tak naprawdę od samego początku była pewna różnica, ale tu zrobiła się już wyjątkowo duża. Jak się po biegu okazało nie tylko ja miałem takie wrażenie i organizatorzy zawalili sprawę. Trasa oficjalnie była dłuższa o 220m. Mi wyszło ok 400m więcej. Żeby była jasność. Dla mnie to nie jest problem, ale jak komuś zabrakło kilku sekund do życiówki, czy do złamania np. 2h, to jestem w stanie zrozumieć złość. Inna sprawa, że były to mistrzostwa Polski w półmaratonie, więc wypadałoby jednak zadbać o poważne zmierzenie trasy. Wziąwszy pod uwagę to, oraz punktu odżywiania na trasie, to połówka w Pile wypadła strasznie blado.

Ja wpadłem na metę z oficjalnym czasem 1:57:05. Jestem z tego wyniku jak najbardziej zadowolony. Tempo przez cały czas (poza kryzysem na 15) było mniej więcje równe. Pilnowałem się, żeby nie rwać na początku, dzięki czemu nie przypłaciłem tego odcinaniem na trasie jak to było na Nocnej Połówce, czy w Kielcach. Tętno też było ok i maksymalnie skoczyło do 172.


Do korony został już tylko Kraków. Po drodze jeszcze Radków z większych startów.
Z Krakowem mamy rachunki do wyrównania z zeszłego roku ;)

Za rok korony już raczej robić nie będę. To jednak męczące przedsięwzięcie. Głównie organizacyjnie. Ja pokochałem jednak biegi górskie, nawet pomimo tego, że męczą znacznie bardziej, ale też i satysfakcja jest o wiele większa niż uklepywanie asfaltów w tłumie. Nocną połówkę pewnie zrobię ponownie, w zestawie z maratonem. Może police Warszawę, żeby poczuć ponoć niepowtarzalną atmosferę (i rzekomo jedną z lepszych organizacji). To jednak na chwilę obecną bardzo luźne plany. Co będzie, to zobaczę na spokojnie w zimie jak pojawią się terminy poszczególnych biegów.

Do zobaczenia na trasie.


piątek, 1 września 2017

Podsumowanie sierpnia

Chciałoby mi się powiedzieć "wreszcie kurwa!" To był na prawdę udany miesiąc :)


2 raz w mojej historii z bieganiem pękła bariera 150 km w truchcie. Dokładnie to 151 km. Dystans cieszy. Cieszy mnie też to, że wziąłem się za siebie i wróciłem do wplatania w trening różnych elementów, a nie samo klepanie nudnych kilometrów. Pojawiły się przebieżki. Był fartelek. To czego nie udało mi się zrobić to BNP. Jakoś się jednak nie czułem na siłach, żeby zrobić zakładane 14km z końcówką (i to nie 100m) w BC3. Element do poprawienia w kolejnych miesiącach na bank. Chociaż ciężko o BNP biegając od świateł do świateł, no ale trudno. Były i podbiegi, które aż podejrzanie lekko weszły.

Dystans nabiły też 2 starty w zawodach. Najpierw półmaraton w Wałbrzychu, a potem Jakuszycka Jedenastka. Tak jak pisałem wcześniej z połówki zadowolony do końca nie jestem. Teraz już na spokojnie analizując, to nawet nie o czas chodzi, a o tętno 190. Swoje tam zrobiła oczywiście trasa, swoje też lekkie przetrenowanie. Co do startu w Jakuszycach, to z tego biegu jestem bardzo zadowolony.

Pogoda przez praktycznie cały sierpień była na tyle dobra, że i roweru było sporo. W sumie 74,3 km. Taki wynik udało się zrobić też dzięki dojazdom na treningi crossfitu. To niby tylko ok. 2 km w jedną stronę spod domu, ale jednak robi swoje.

Crossfit. No właśnie. Miałem o nim osobno kilka słów napisać i tak niebawem zrobię, ale chcę najpierw dokończyć kurs fundamentals. Tak, czy inaczej do 17 biegowych jednostek treningowych i 16 jazd rowerem doszły 2 tygodnie podstaw crossfitu po 3 treningi w tygodniu. Wnioski po tych 2 tygodniach? Crossfit jest zajebisty!

Wrzesień to też jeszcze miesiąc dosyć mocno startowy. Na początek połówka w Pile, a w połowie miesiąca 24 km w Radkowie. Takie małe przygotowanie pod ultra.

Powoli muszę zacząć myśleć nad planem na zimę, żeby przepracować ją jak najefektywniej. Na chwilę obecną przoduje pomysł crossfitu i ewentualnego przekonania się do bieżni, żeby cisnąć na niej interwały. Na szczęście zanim zacznę w aquaparku robić wokół siebie kałużę potu mam jeszcze sporo czasu na oswojenie się z tym pomysłem.

Tym czasem...do zobaczenia na trasie.