Sezon wkracza w decydującą fazę.
Na drodze ku koronie półmaratonów polskich widać już światełko w tunelu. Tak
oto 3 września w Pile zaliczyłem 4 z wymaganych 5 biegów.
Zanim
jednak do tego doszło udałem się dzień wcześniej do znajomych do Poznania.
Dzięki czemu odpadł mi nocleg w Pile a i droga na bieg była w miłym
towarzystwie.
Ostanie
kilka dni prognozy zapowiadały znaczne ochłodzenie i deszcze. Ponownie z
tym deszczem kompletnie się przepowiednie nie sprawdziły ;) O ile temperatura
faktycznie z blisko 30 stopni spadła do przyjemnych 18, to co do opadów, to
może chwilkę pokropiło tak w Poznaniu w sobotę, jak i w Pile w dzień
biegu.
Z
Poznania razem z Iwoną, Robertem i ich 2 dzieciaków wyruszyliśmy chwilę po
7:30 już przebrani w ciuchy biegowe. Do Piły dotarliśmy bez najmniejszego
problem. Na miejscu Robert przygotował wózek, w którym miały całą trasę
podróżować dzieciaki (mega szacun dla niego...nie dość, że 21 km do zrobienia,
to jeszcze pchając przed sobą ok 50 dodatkowych kilogramów) i ruszyliśmy
na spotkanie wkurw_teamu.
Nie, to nie ma nic wspólnego z biegiem, ale stało toto pod knajpą, koło której zaparkowaliśmy i skradło mi serce :)
Z
każdą chwilę pogoda robiła się co raz lepsza. Słońce wyszło zza chmur i zaczęło
się ocieplać. Warunki idealne do biegania. Wziąwszy pod uwagę, że trasa miała
być płaska nawet bardziej niż stół zapowiadało się szybkie bieganie. Ja tym
razem nie nastawiałem się na żaden konkretny wynik poza oczywistą chęcią
złamania 2h. Nie byłem pewien formy i jak tętno się zachowywać będzie,
więc nie chciałem się na koniec rozczarować.
Po
obowiązkowej fotce ruszyliśmy naszą wesołą ekipą na start.
Każdy
ustawił się w swojej strefie i zaczęło się odliczanie przed wyruszeniem w
nieznane.
Zacząłem
spokojnie mniej więcej w połowie strefy na 1:50. Tym razem biegłem sam pilnując
wskazań garmina. Cichy plan zakładał, żeby trzymać średnie tempo w okolicach
5:30/km. Zupełnie jak nie ja udawało się nawet takie tempo faktycznie
utrzymywać.
Trasa
faktycznie okazała się bardzo płaska. To co lekko mogło spowalniać, to dosyć
duża liczba zakrętów, ale umówmy się, że jednak biegliśmy, a nie jechaliśmy
samochodem, czy rowerem, więc na zakrętach praktycznie nie traciło się prędkości.
Ewentualnie lekko wybijały one z rytmu albo trzeba było uważać na szybszych
biegaczy, którzy ścinali te zakręty.
Koło
15 kilometra złapał mnie lekki kryzys, który udało się pokonać żelem i dextro.
To tam na ostatnim punkcie dałem sobie trochę więcej luzu popijając wodę i izo
od wolontariuszy.
Przy
okazji jedna rzecz, na którą w trakcie biegu nie zwróciłem za bardzo uwagi.
Poza wodą i izotonikiem właśnie nie było praktycznie nic na punktach
odżywczych. Gdzieś co prawda mignęły mi tabletki dextro rozsypane na jezdni,
ale ani bananów, ani czekolady nie widziałem. Ok, mi jest wszystko jedno, bo
nie korzystam z tego w trakcie biegu i wolę własne, ale na spokojnie analizując
bieg trochę mnie to teraz dziwi. Minus dla organizatorów (nieostatni, ale o tym
pod koniec). Jest gros biegaczy, którzy banana na rasie potrzebują, albo kostki
cukru, czy czekolady, szczególnie ci walczący pod limit (dla jasności wielkie
słowa uznania dla nich).
Pokonawszy
kryzys ruszyłem dalej przed siebie. O dziwo tempo dalej wychodziło ok zakładanego
5:30. Wiedziałem, że do życiówki zabraknie dużo, ale cieszyłem się i to bardzo,
że wreszcie taktycznie udało się zrobić trasę, tak jak pierwotnie zakładałem.
Koło
15 km zauważyłem też, że zrobił się znaczny rozjazd między tym co pokazywał
garmin jeśli o kilometraż chodzi, a oznaczeniem trasy. Tak naprawdę od samego
początku była pewna różnica, ale tu zrobiła się już wyjątkowo duża. Jak się po
biegu okazało nie tylko ja miałem takie wrażenie i organizatorzy zawalili
sprawę. Trasa oficjalnie była dłuższa o 220m. Mi wyszło ok 400m więcej. Żeby
była jasność. Dla mnie to nie jest problem, ale jak komuś zabrakło kilku sekund
do życiówki, czy do złamania np. 2h, to jestem w stanie zrozumieć złość. Inna
sprawa, że były to mistrzostwa Polski w półmaratonie, więc wypadałoby jednak
zadbać o poważne zmierzenie trasy. Wziąwszy pod uwagę to, oraz punktu
odżywiania na trasie, to połówka w Pile wypadła strasznie blado.
Ja
wpadłem na metę z oficjalnym czasem 1:57:05. Jestem z tego wyniku jak
najbardziej zadowolony. Tempo przez cały czas (poza kryzysem na 15) było mniej
więcje równe. Pilnowałem się, żeby nie rwać na początku, dzięki czemu nie
przypłaciłem tego odcinaniem na trasie jak to było na Nocnej Połówce, czy w
Kielcach. Tętno też było ok i maksymalnie skoczyło do 172.
Do
korony został już tylko Kraków. Po drodze jeszcze Radków z większych startów.
Z
Krakowem mamy rachunki do wyrównania z zeszłego roku ;)
Za
rok korony już raczej robić nie będę. To jednak męczące przedsięwzięcie.
Głównie organizacyjnie. Ja pokochałem jednak biegi górskie, nawet pomimo tego,
że męczą znacznie bardziej, ale też i satysfakcja jest o wiele większa niż
uklepywanie asfaltów w tłumie. Nocną połówkę pewnie zrobię ponownie, w zestawie
z maratonem. Może police Warszawę, żeby poczuć ponoć niepowtarzalną atmosferę
(i rzekomo jedną z lepszych organizacji). To jednak na chwilę obecną bardzo
luźne plany. Co będzie, to zobaczę na spokojnie w zimie jak pojawią się terminy
poszczególnych biegów.
Do
zobaczenia na trasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz