wtorek, 28 czerwca 2016

Operacja "Półmaraton" odcinek drugi i ostatni

Do pierwszej w życiu połówki było co raz mniej czasu. Dystanse na treningach stawały się co raz większe. Najdłuższym było ponad 18 km spokojnego wybiegania do Mokrego Dworu i z powrotem, które zaliczyłem tylko dlatego, że zagadałem się z kumplem i poleciałem z grupą zaawansowaną, zamiast swoją podstawową :)

Ostatnim sprawdzianem był Wro Runway Run, o którym pisałem tu

Dzień przed startem pojechałem z kumplem z pracy odebrać pakiet. Doświadczenia na tak dużych imprezach nie mam, więc ciężko mi porównać, ale miło mnie organizacja zaskoczyła. Pakiet i koszulka sprawnie odebrane. Lekko rozbawiła mnie sympatyczna pani wydająca koszulki, która miała wątpliwości, czy rozmiar L nie będzie na mnie za duży. Ok, schudłem przez to bieganie 10 kg, ale jednak M byłaby na mnie za mała.

Ustawka na FB ze znajomymi z wkurw_team była gotowa. Doprecyzowałem szczegóły i dla rozluźnienia obejrzałem serial (ostatnie 2 odcinki najnowszego sezonu "The blacklist", który na marginesie polecam).

Od rana mnie nosiło. Start miał być o 22:00, no bo w końcu NOCNY półmaraton. Co tu robić przez cały dzień? Na obiad wciągnąłem moje ulubione żarcie przed startami, czyli makaron z białym serem i smażoną cebulką. Smaki dzieciństwa się przypomniały... Niestety teraz znaleźć kurde normalny ser (do tego w normalnym rozmiarze, a nie od razu 0,5 kg), zamiast dziadowskiego twarogu proste w mojej okolicy nie jest. No ale się udało, więc "paliwo" na bieg zostało zapewnione.

Ze znajomymi z wkurw_team spotkaliśmy się o 20 koło parku szczytnickiego. Biegacze to w ogóle specyficzna i nie do końca normalna grupa, ale tak pozytywnych ludzi jak nasza banda ciężko znaleźć :) Żartom mającym rozładować rosnące napięcie nie było końca. Co ciekawe zjechało się pół Polski... m.in. Gdańsk, Warszawa, Mielec :)



Taktyka została ustalona i o 21 ruszyliśmy na start. Oznaczenia stref startowych jak dla mnie super. I o 22 się zaczęło. Co mnie mega pozytywnie zaskoczyło, to różne utwory muzyki klasycznej dla każdej z grup. Był "Kankan", był "Taniec z szablami", "Lot trzmiela", "Marsz Radetzkiego" i "Cwał Walkirii". Organizator informował o tym przed biegiem, ale na żywo zrobiło to niesamowite wrażenie.

Na trasę ruszyłem jakoś 22:20. Jak na blisko 10k uczestników i fakt, że poszczególne strefy nie były puszczane w tym samym czasie poszło mega sprawnie. 

Wcześnie przez Wrocław przeszła ostra ulewa, więc się obawiałem czy nie będzie duszno. I co? I było rewelacyjnie. Biegło się naprawdę świetnie. Kibice na trasie dawali nieustannie motywacyjnego kopa i dzięki im wszystkim za to (padłem ze śmiechu na dzień dobry widząc transparent "teraz biegnij, kupa później" czy jakoś podobnie).

Na wysokości Mostu Grunwaldzkiego czekała na nas miła niespodzianka. Nie dość, że sam most pięknie oświetlony, to jeszcze na urzędzie wojewódzkim wizualny pokaz świetlny w ramach Projektu P.I.W.O realizowany przez studentów Polibudy.


(zdjęcie z profilu PKO Bank Polski biegajmy razem)

Kolejne kilometry jakoś same znikały. Przy okazji jeden komentarz do postronnych osób. Nieważne, że organizatorzy i miasto trąbili o tym biegu od kilku miesięcy, i wszędzie były informacje o utrudnieniach. Frustracja się na nas w kilku miejscach wylała. No cóż, widać o 23 nie ma lepszych zajęć, niż "wożenie się" po mieście samochodem. Te bluzgi przyniosły dokładnie odwrotny skutek, bo zamiast podnieść biegaczom ciśnienie wywoływały uśmiech i dawały motywację do dalszej walki. 

Punkty odżywiania były super rozstawione. Kryzys mnie złapał dopiero koło 15 km. Przez cały bieg nic nie jadłem. Próbowałem zjeść żel, który był w pakiecie, ale kompletnie mi nie podszedł. Podobnie jak cukier, który był na punktach. Śmieszna sytuacja z bodaj 17 km... patrzę na nogi, a one całe białe od wypoconej soli (spodenki i koszulkę można było wykręcać). Ciekawe wrażenie.

Trasę skończyłem z czasem 2:06:05. Jak na pierwszy taki bieg, gdzie nie do końca byłem pewien na co mnie stać i jak rozplanować siły, jestem mega zadowolony. Na pewno decyzja o udziale w tym biegu była trafionym pomysłem i chcę więcej :) Kolejnym wyzwaniem będzie półmaraton w Krakowie w październiku.


pięknie oświetlona meta (zdjęcie z profilu PKO Bank Polski biegajmy razem)

medale :)  (zdjęcie z profilu PKO Bank Polski biegajmy razem)

Czy 4. Nocny Półmaraton Wrocławia był najbardziej wymagającym biegiem w mojej "karierze"? I tak i nie. Jeśli o dystans chodzi, to na pewno, ale wydaje mi się, że bardziej odczułem Bieg Niezłomnych w Sobótce. Doświadczenie super. Atmosfera nie do opisania. To po prostu trzeba przeżyć. Jeśli nie jako biegacz, to jako kibic.

Czytając komentarze na następny dzień spotkałem się ze stwierdzeniami, że trasa była za wąska. Serio? To jakieś kosmiczne jaja. Wziąwszy pod uwagę ilość uczestników i fakt, że trasa w sporej części prowadziła po najstarszej części Wrocławia, to czego się można było spodziewać? Autostrady? Było naprawdę super. Raptem 1 większy podbieg i to na bodaj 5 km, gdzie każdy miał jeszcze siłę. Czepiać się można co najwyżej na siłę, no ale może ja się nie znam.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Operacja "Półmaraton" odcinek pierwszy

Zaczynając bieganie koło kwietnia 2015 przez myśl mi nawet nie przeszło, że kiedyś mogę zaliczyć półmaraton. Wtedy szczytem moich możliwości był Bieg Firmowy na 5 km. Z tygodnia na tydzień pokonywany dystans robił się co raz większy. Pierwsze zawody na 10 km zaliczyłem w sierpniu. Bieg Niezłomnych w Sobótce - kto będzie miał kiedykolwiek okazję gorąco polecam. Ślęża i Sobótka to w ogóle przepiękny teren, ale o tym kiedy indziej (pewnie znowu w sierpniu na 3. Biegu Niezłomnych, który z pewnością wpisze się w mój kalendarz biegowy w kategorii "must"). Trasa jest wymagająca i niewiele jej brakuje, żeby zaliczyć ten bieg jako górski, ale warto. Potem pojawiały się kolejne, a wraz z nimi nieśmiały plan wzięcia udziału w 4. Nocnym Półmaratonie we Wrocławiu. Kolejne biegi na 10 km w oficjalnych zawodach i zaliczone podobne dystanse na treningach powoli przestawały być wyzwaniem. Potrzebowałem czegoś bardziej wymagającego, jasnego celu, do którego musiałbym się poważnie przygotować. Nie znaczy to oczywiście, że dystans 10 km śmigałem w czasie 40 minut bez zadyszki. 

Początkowo przygotowywałem się sam, bez jakiegoś jasno sprecyzowanego planu treningowego, opierając się na różnych rozpiskach, których pełno w internecie. Po drodze przyplątała się jeszcze kontuzja kręgosłupa, która wyłączyła mnie na blisko miesiąc z jakiegokolwiek biegania.

Z tymi planami treningowymi (na marginesie, jak ktoś szuka fajnych, to polecam profil na facebook "Trening biegacza", sam z nich korzystałem) to w ogóle jaja były. Jednym z pierwszych był zakładający 10 km w 50 minut. Odpaliłem i kurde "chińszczyzna"... Jakie BC1/2? Co to są interwały? Obrażają mnie, czy jaka cholera?

I jakoś w okolicach marca wpadłem na ogłoszenie Stowarzyszenia Pro-Run, że uruchamiają treningi dedykowane przygotowaniom właśnie do tego półmaratonu. Tego mi było trzeba. Treningów w grupie bardziej doświadczonych koleżanek i kolegów biegaczy, pod okiem trenera. Doleczywszy kontuzję 3 kwietnia trafiłem wreszcie na stadion lekkoatletyczny AWF koło ukochanego Stadionu Olimpijskiego (Sparta Wrocław moja miłość). I to był strzał w dziesiątkę.

Treningi są 3 razy w tygodniu. Wtorki, czwartki i niedziele. Ja uczestniczę tylko w tych 2 ostatnich, bo są one właśnie na "Estadio Olimpico", a tam mam zdecydowanie lepszy dojazd z domu, no i są tam szatnie z natryskiem ;) Wtorki są na Skarbowców i tam niestety się nie wyrobię.

Biegając samemu w życiu bym się nie przygotował do połówki, a pewnie i na "dychę" rezultaty by mi na pysk leciały. Dopiero na tych treningach zrozumiałem, że bieganie w tym samym tempie, na co raz dłuższe dystanse nic mi nie da, szczególnie, że początkowo to było bardziej "bieganie metodą Galloway'a", czyli co jakiś czas bieg zmieniałem na marsz. Nasz organizm jest tak głupio skonstruowany, że przyzwyczaja się do określonego wysiłku. W związku z tym biegając non stop tym samym tempem progresu nie będzie. Trzeba dawać nowe impulsy. Zaskoczyć znudzone mięśnie a to interwałem w tempie 3min/1km, a to podbiegami. Samo zwiększanie dystansu naprawdę niewiele da, poza frustracją, że czas na określonym dystansie stoi w miejscu (a tak powoli zaczynało być u mnie).

Ale wracając do treningów. Jacek, Jola, Grzesiek, Tomek...to tylko część naszych trenerów. Dzięki nim zrozumiałem jak ważna jest modyfikacja treningów i co daje rozciąganie po jednostce treningowej. 

Największe zaskoczenie po pierwszy treningu? Przebiegliśmy spokojne 6 km w dwóch jednostkach po 3 km i to była dopiero rozgrzewka. Prawdziwy trening miał mieć miejsce dopiero na stadionie lekkoatletycznym. Tam Jacek dał nam w kość. Początkowo nie miałem pojęcia na jaką cholerę ćwiczymy mięśnie brzucha, biceps, triceps... I wiecie co? Byłem idiotą i nie wstydzę się do tego przyznać :)



I tak z tygodnia na tydzień forma zaczęła rosnąć. W końcu zrozumiałem co to BC 1-3 (chociaż dalej biegam bez pulsometru i kieruję się tempem biegu na endomondo), co to interwały (pamiętne 5x2km BC2 koło Ogrodu Japońskiego, gdzie myślałem, że użyźnię okoliczną roślinność soczystym pawiem).

Te treningi dały mi coś jeszcze, czego nie da się zmierzyć osiąganymi czasami. Po pierwsze to zajebiści ludzie, których tam poznałem. Weseli, chętnie dzielący się poradą, czy głupim żartem, który bawił całą grupę (a bywało nas ponad 60 osób). I też znaczna zmiana podejścia do jedzenia przed dłuższym wybieganiem. To już nie było jedzenie czegokolwiek (o ile w ogóle), tylko jak już obiad w środku tygodnia, to max o 13-14, żeby o 18 nie mieć pełnego żołądka, a jak przed niedzielnym treningiem na 9 rano to owsianka, którą całe życie omijałem szerokim łukiem, albo insza jajecznica. Teraz w środę wieczorem już pakuję torbę, żeby w czwartek po pracy tylko wpaść do domu, zmienić koszulę na t-shirt i jechać na trening, a w sobotę kładę się grzecznie wcześnie spać, żeby nie "umrzeć" dzień później na kilkunastokilometrowym wybieganiu.  

I tak z tygodnia na tydzień "dzień sądu", czyli 4. Nocny Półmaraton Wrocławia nadciągał. Co dokładnie się działo tuż przed i w jego trakcie w następnym odcinku, bo ten już zrobił się strasznie długi :)

sobota, 25 czerwca 2016

Kotlety jajeczne

Bieganie bieganiem, ale jeść też trzeba ;)

Na wstępnie zaznaczę dla pewności, że wegetarianinem nie jestem i zamiaru nim zostać nie mam. Absolutnie nie mam nic przeciwko osobom, które się na to zdecydowały, ale po prostu kocham mięcho. Skoro już to sobie wyjaśniliśmy to do brzegu.

Od dłuższego czasu chodziły za mną kotlety jajeczne. Jajka to generalnie produkt, który bardzo lubię i jem pod różną postacią. A to jajecznica (najlepiej na boczku) przed treningiem, a to sadzone, faszerowane z majonezem (pyszne robi moja A.), albo pasta jajeczna na kanapkę. Jako, że upał we Wrocku straszny, to akurat dzisiaj na mięcho ochoty nie miałem, tylko właśnie na jajca. Pomysł koniec końców mądry nie był, bo roboty przy tych kotletach sporo, no ale cóż.

Jeśli o składniki chodzi, to wyglądało to następująco:

  • 10 jajek (z czego 2 do związania masy)
  • Pół czerwonej cebulki
  • Pęczek szczypiorku
  • Bułka tarta
  • Olej
  • Sól, pieprz

Jajca (sztuk 8) najpierw wrzuciłem do gara celem ugotowania na twardo. Cebulkę drobno pokroiłem i podsmażyłem na patelni. Wybrałem czerwoną, bo uwielbiam jej smak. Jest znacznie bardziej wyrazista niż pozostałe, ale co kto lubi. Do osobnej miseczki wsypałem pokrojony drobno szczypiorek.

Po ugotowaniu jajek na twardo ostudziłem je i obrałem, a następnie tłuczkiem do ziemniaków rozgniotłem. Do takiej masy dodałem pozostałe surowe jajka, cebulkę, szczypiorek, trochę bułki tartej, żeby masa nie była zbyt rzadka i przyprawy. Z tak przygotowanej masy uformowałem kotleciki, obtoczyłem w bułce tartej i podsmażyłem na patelni (osobiście polecam smażyć na patelni po cebuli, kotlety przejdą dodatkowym, fajnym smakiem). Smażymy oczywiście krótko, tyle żeby kotlety nabrały ładnego koloru.


Kotlety podajemy z ulubionymi dodatkami. Ja akurat zjadłem z frytkami i sosem holenderskim (tak, sos kupny był :p)




Parkrun podejście pierwsze

O Parkrun dowiedziałem się kilka miesięcy temu, już nawet nie pamiętam skąd. Idea całkiem fajna. Bieg na 5 km z pomiarem czasu w każdą sobotę (więcej na temat biegu pod tym linkiem http://www.parkrun.pl/wroclaw/).
Niestety mieszkam dosyć daleko od miejsca startu i nie byłem do końca pewien, czy mi się chce telepać pół miasta, żeby pobiec 5 km, więc jak dotąd ciężko mi się było zmobilizować, żeby tam trafić ;)

Tak się jednak złożyło, że moja lepsza połówka jechała dzisiaj rano na wyjazd integracyjny. W związku z tym obudziłem się przed 7 i stwierdziłem, że pojadę i zobaczę z czym się ten parkrun je. Dojazd miał być w teorii spoko i takowym by był, gdybym nie popieprzył drogi z pętli do startu ;) Przez to niestety grupkę biegaczy złapałem już w trakcie biegu i do nich dołączyłem.

Co o samym biegu? Trasę znam doskonale, bo często wałami koło wrocławskiego ZOO biegamy w ramach treningów z Pro-Run. Biegło się bardzo ciężko, bo upał okrutny, a to dopiero 9:30. Przez spóźnienie na start (grupę złapałem jakoś 300 m od startu) pełnej "piątki" nie zaliczyłem, ale w tym upale czas i tak całkiem przyjemny. I chyba dorzucę te treningi do planu tygodniowego. Całkiem miłe przetarcie na krótkim dystansie, a i o dobry czas powalczyć można.

Co mnie natomiast miło zaskoczyło, to organizacja na mecie. Wolontariusze przesympatyczni, na pytania "janusza parkrunu" odpowiadają chętnie. Podobnie z resztą jak pozostali biegacze, których swoją drogą było naprawdę bardzo dużo :) 



Mimo zawalenia z trafieniem na start jest jeden bardzo duży plus tego dzisiejszego treningu. W końcu się zmobilizuję, żeby rower doprowadzić do stanu używalności i na weekendowe treningi nim jeździć :)

środa, 22 czerwca 2016

Wro Runway Run

Bieganie stało się obecnie bardzo modne. Może to faktycznie tylko moda, może przez promowany "zdrowy tryb życia", a może po prostu przez to, że jest to cholernie prosty sport do uprawiania. Żeby zacząć nie musisz wydać ciężkich pieniędzy na sprzęt, trenera, lub członkostwo w klubie. Nie trzeba marnować czasu na dojazd na 2 koniec miasta. Wystarczy założyć ulubione buty choć trochę przypominające sportowe, jakieś wygodne gacie na tyłek, koszulkę i w zasadzie to już wystarczy, żeby pójść pobiegać w okolicznym parku (a tych we Wrocławiu jest naprawdę sporo).

Na każdym treningu spotykam masę innych biegaczy. I nie ważne, czy biegam sam w mojej okolicy, czy akurat mam trening z Pro-Run w okolicach Stadionu Olimpijskiego (o tych treningach kiedyś szerzej). Jest nas wielu i głód biegania rośnie.

To też jest przyczyną, że imprez biegowych jest co raz więcej. Od tych wielkich, z olbrzymim marketingiem, po te małe i lokalne. Każdy sprawia masochistyczną radość nam, biegaczom. Ilość "klasycznych" biegów, które organizowane są np. w godzinach porannych gdzieś w miejscu ogólnodostępnym sprawia też, że stają się też powoli nudne. Nie zrozumcie mnie źle, to nie znaczy, że nie ma na nie chętnych. Ci oczywiście są i sam też chętnie pobiegnę w biegu Uniwersytetu Medycznego, mimo że niedaleko mnie, a trasa w sporej części leci po mojej treningowej. Takie biegi mają jak najbardziej swój urok (chociażby walka o "życiówkę"). Co raz więcej jednak biegaczy szuka nowy doznań. I nie chodzi tu tylko o większe dystanse, czy nowe miasta, ale dodatkowe smaczki. Stąd też olbrzymie zainteresowanie nocnym Półmaratonem we Wrocławiu, wszelkiej maści, runmageddon'ami, czy biegiem po wrocławskim lotnisku o czym dzisiaj.

Jak tylko pojawiła się informacja, że na lotnisku zorganizowany zostanie bieg na dystansie 5 i 10 km napięcie wzrosło. Nie tylko pośród doświadczonych biegaczy, ale i też osób takich jak ja, czyli amatorów, którzy przygodę z bieganiem zaczęli stosunkowo niedawno, lub osób, które w ogóle jeszcze nie biegały. Łatwo to zrozumieć. Raczej niewielu z nas miało okazję przespacerować się po płycie lotniska dalej niż z samolotu do hali przylotów, nie wspominając już o cały pasie startowym :) A tu proszę, nie tylko możliwość wyjścia na pas startowy, ale od razu cały bieg.
Poziom zainteresowania był tak wielki, że w momencie uruchomienia zapisów serwery padły ;) Było do przewidzenia. Pula miejsc na 10 km, o którą walczyłem, zniknęła w przeciągu niecałych 15 minut (przy ilości ok. 1000 miejsc). Stres się pojawił, czy udało się zapisać. Atak DDoS na witrynę od nerwowego wciskania F5 gwarantowany ;) Ok, udało się, jestem na liście, opłacony nawet. Można świętować. Pozostało oczekiwanie do dnia startu.

Impreza na lotnisku miała się zacząć o 18:00 11 czerwca 2016. Na lotnisku pojawiłem się chwilę po 20. Pakiet sprawnie odebrany (duże słowa uznania dla organizatorów za bardzo dobre przygotowanie biegu i całej oprawy). Pozostało czekać do 22:15 kiedy miało się zacząć wpuszczanie do strefy odlotów (bieg, biegiem ale normalna kontrola się odbyła).


(w oczekiwaniu na start piękny zachód słońca...a przynajmniej piękny był na żywo)

Ostatni samolot lądował 23:50, więc potrafię sobie wyobrazić minę przylatujących jak zobaczyli w terminalu ponad 1000 ludzi w takich samych koszulkach, sportowych ciuchach i różnych bajerach do biegania ;)
Nie da się ukryć, że czekanie 2h na start ciężkie było. Spać się chciało jak cholera. 



Chwile po północy wyszliśmy na pięknie oświetlony pas startowy. I tu lekki szok. W hali przyjemne 20-kilka stopni a na zewnątrz 9 :D Pobudka gwarantowana.
Wrażenie było super. Masa ludzi w koszulkach z biegu (wszyscy te same, wymóg regulaminu...bardzo fajnie to wyglądało), chłopaki z drużyny footballu amerykańskiego w swoim rynsztunku i cheerleaderki.
00:35 grupa na 10 km stanęła na starcie. W tle usłyszeliśmy strzał i ruszyliśmy. W tym momencie kolejny szok. Skończyła się część dobrze oświetlona i nie było nic widać pod nogami. Lekka konsternacja, czy napierać, czy uważać, ale po chwili uznałem, że to w końcu pas startowy, więc musi być równo, więc pognałem przed siebie. W połowie 1 okrążenia miłe zaskoczenie...pięknie oświetlony samolot WizzAir. Super widok (sporo osób sobie fotki cykało na jego tle).



Sam bieg rewelacja. Warunki idealne. Czas netto 51:27, choć trzeba przyznać, że do pełnych 10 km zabrakło wg endo ok 140m, ale to drobny szczegół. Z fajnym medalem na szyi i po odebraniu depozytu siadłem w "miejscowej" knajpie na zimnym piwku. Nagroda się w końcu należała nie?
W losowaniu wycieczki na Karaiby się nie poszczęściło, ale bardzo miło będę ten bieg wspominać.
Ostatni już z plusów biegu to powrót, a właściwie jego organizacja. Miłe zaskoczenie od lotniska i miasta, że co 30 minut jeździły dodatkowe autobusy nocne :)

W przyszłym roku pewnie znowu będę chciał pobiec. Tym którym się nie udało, albo się wahają zdecydowanie polecam. Wrażenia i miłe wspomnienia murowane.


Ps: Poza fotką zachodu słońca, którą robiłem sam, pozostałe są z profilu biegu i nie jest moim celem przypisywania sobie właścicielstwa.






"The runners bay" - początek

"The runners bay" - początek.
Przez ponad 30 lat uważałem, że bieganie jest nudne i kompletnie nie dla mnie. Jak już się ruszać na powietrzu, to po górach, ale ja i bieganie? No w życiu. 
I nadszedł czas zmiany pracy, a w nowym miejscu szukali osoby do drużyny na bieg firmowy. Tak jakoś wyszło, że te pierwsze w życiu 5 km zapoczątkowało przygodę z bieganiem. Absolutnie nie czuję się jakimkolwiek specjalistą i truchtam sobie turystycznie. W kilku zawodach udało się wziąć udział, a punktem kulminacyjnym był niedawny 4. Nocny Półmaraton we Wrocławiu (poniżej fotka ze startu...magiczna chwila, mieszanka ekscytacji, ciekawości i stresu, ale o tym przy okazji napiszę).
W diety żadne się nie bawię. Jem i piję to na co mam ochotę, ale dzięki bieganiu zmieniłem swoje podejście do życia i pozwala mi to się wyciszyć :)



O czym chcę pisać? O czymkolwiek, co mi do głowy przyjdzie. Nie mam zamiaru się ograniczać do samego biegania. Bieganie stało się częścią mojego życia, więc czasem może być o jedzeniu, czasem o dobrym filmie, lub serialu, a czasami o czymś kompletnie innym.
Nie ja mam być dla bloga, ale blog dla mnie. Żebym miał swoje miejsce, gdzie mogę "na papier" przelać po prostu swoje myśli. To ja ustalam zasady i ja tu "rządzę". Moje poglądy, czy myśli nie muszą się każdemu podobać. Nie taki jest mój cel. 
Zdaję sobie też doskonale sprawę, że kiedy wrócę za jakiś czas, do tych pierwszych słów, to pewnie stwierdzę, że kompletne bzdury tu napisałem :) No ale uczę się całe życie. Uwielbiam poznawać świat, samego siebie i się rozwijać. Również pisząc.

Tyle tytułem wstępu :)