środa, 12 lipca 2017

300 metrów, które sponiewierało - Bieg na Jawornik w Złotym Stoku

W dniu nocnej połówki idąc z miejsca spotkania Wkurw_Team na start kolega zaproponował, co by pobiec w lipcu w Biegu na Jawornik w Złotym Stoku. Jako, że wiedziałem, iż w tym roku nie pobiegnę Niezłomnych na ulubionej trasie w Sobótce, to długo się nie zastanawiałem. Głównie biegam w biegach asfaltowych, to na nich walczę o życiówki i na nich robię koronę połówek, ale góry kocham i to w nie mnie ciągnie.

Tak oto 8 lipca chwilę przed ósmą rano ruszyliśmy z Łukaszem w kierunku Złotego Stoku.
Pogoda zmienną była...czasem słońce, czasem deszcz, nawet cholernie mocny deszcz. Dojeżdżając na miejsce powitało nas jednak piękne słoneczko. Warunki zapowiadały się zajebiste do biegania.


blisko, co raz bliżej

Zaparkowaliśmy w rynku i udaliśmy się odebrać nasze pakiety. Start miał być z pobliskiego kamieniołomu, przy którym usytuowany jest park linowy z największą ponoć tyrolką w Europie. Robiła wrażenie.




Pakiety sprawnie odebraliśmy, fotkę machnęliśmy, pozostało nam już tylko czekać cierpliwie na start.





Tego dnia zaplanowane były 3 biegi. Półmaraton, dyszka, w której startowaliśmy z Łukaszem i nordic walking. Kilka dni przed startem organizatorzy poinformowali, że trasa "dychy" zostanie lekko skrócona. Finalnie wyszło nam 8,35 km. Suma przewyższeń miała wynieść ok 300 m. Wydawać by się mogło,że to niewiele. Oj jaki ja byłem naiwny ;)


10:10 ruszyliśmy w trasę. Pierwsze metry delikatnie w górę. Z tego co wiedziałem właśnie początkowe 4 km miały być najcięższe. No i były. Podbieg na 3 kilometrze, a właściwie momentami podejście, dało mocno w kość moim mięśniom czworogłowym. Wyszło ewidentnie, że w tym roku nie do końca jestem gotowy jeszcze na bieganie górskie i te 300 metrów przewyższeń jednak lekko sponiewierało. Po deszczach w kilku miejscach trasy było dosyć mokro, ale Kanadie dały sobie doskonale z tym radę. Szkoda, że obtarły nad piętą, ale dalej wierzę, że się musimy dotrzeć, bo biega mi się w tych butach świetnie.

Koło 4 kilometra trasa się wypłaszczyła i zaczęła prowadzić w dół. Można było spokojnie się puścić zbiegiem nabierając bardzo przyjemnej prędkości.

Widoki były cudowne. Aż momentami nachodziła mnie ochota, żeby się zatrzymać i zrobić kilka zdjęć. Zdecydowanie Sudety, to moje ukochane góry.

Na metę wpadłem z oficjalnym czasem 49:28. Czy to dobry czas? Jak na obecne moje możliwości, szczególnie w górach, to jestem zadowolony. W najbliższym czasie muszę za to poćwiczyć podbiegi.

Sam bieg polecam każdemu. Fajna organizacja, nie ma tłoku, a trasa piękna i zróżnicowana. 



Co teraz? Odbudowywania kondycji ciąg dalszy. Noga pozwala już na normalne bieganie. Pod koniec lipca wyjazd z Pro-Run na wycieczkę biegową do Przesieki, gdzie byliśmy w zeszłym roku, więc czeka mnie znowu ponad 20 km po Karkonoszach z kąpielą w lodowatym wodospadzie na koniec :)

Na sierpień Łukasz namówił mnie  na Jakuszycką 11-tkę w ramach letniego Biegu Piastów. Będzie okazja do odwiedzenia ukochanego schroniska Orle, nawet jeśli jedynie obok niego przebiegnę ;)

Tak oto z sezonu typowo asfaltowego robi się co raz więcej biegów górskich, lub trailowych. I bardzo dobrze, bo raz, że pora się szykować na następny sezon, a dwa, że wreszcie będzie okazja poważnego wykorzystania plecaka.

Do zobaczenia na trasie.

środa, 5 lipca 2017

Podsumowanie czerwca

Czerwiec minął kilka dni temu. Wypadałoby podsumować.

W porównaniu do kwietnia szału nie ma, dupy nie urywa, ale... 

Biegowo troszkę ponad 84 km. Jasne, wynik słaby jak cholera, ale widać światełko w tunelu. Noga co raz mniej boli. Inna sprawa, że też ciężko mi było momentami znaleźć czas. Za dużo obowiązków związanych z domem, pracą i prawkiem, które btw udało się w lipcu zdać :) Coś tam ta noga się jeszcze odzywa, ale zmierza wszystko ku lepszemu. Momentami mam w ogóle wrażenie, że to już moja podświadomość działa i biegam strasznie zachowawczo, a każde strzyknięcie odbieram jako nawrót kontuzji. Pewnie, idealnie jeszcze nie jest i przez jakiś czas nie będzie, ale biegać się da. No i plus całej sytuacji jest taki, że jednak pilnuję się z rozciąganiem. Z rolowaniem, to już inna histeria ;)

Rower...wrócił do życia :) Znowu w soboty i niedziele śmigam na parkrun, albo treningi. Nakręciłem nim w czerwcu 69,53 km. Nieźle. Jestem z tego zadowolony. Przy okazji kupienia Adze roweru mój trafił po wieeelu latach do serwisu na smarowanie i przegląd, więc będzie się jeździć jeszcze lepiej (szczególnie z naprawionym hamulcem z przodu).

Siłownia też była, a co. Cieszy mnie, że zmieniłem już na stałe miejsce. W Aquaparku jest dla mnie idealnie, szczególnie jak flex stridery dostawili. Dają wycisk aż miło...nawet mimo tego, że na dzień dobry się na tym prawie wypieprzyłem ;) Ot yanush na siłowni, ale przynajmniej nie w japonkach jak jeden z gości ostatnio.


W sumie to kilometrów i treningów byłoby pewnie też ciut więcej, gdyby nie nocna połówka przed którą i po której dałem piszczelowi odpocząć.

Teraz lipiec. Na spokojnie robię swoje odbudowując (wątpliwą) formę. W trakcie czeka mnie jeszcze Bieg na Jawornik, górska dyszka, na której swój debiut w oficjalnych zawodach zaliczą nowe Adidas Kanadia 8. Na razie w nich 2 razy biegałem po płaskim i są super. Co prawda lekko obtarły na ostatnim treningu, ale wychodzę z założenia, że się dotrzeć musimy po prostu.

No i na koniec miesiąca dłuugo wyczekiwany urlop. Znowu moje ukochane ścieżki w Niesulicach. Doczekać się nie mogę.

Tymczasem pora kończyć i z nadzieją patrzyć przed siebie.

Do zobaczenia na trasie.