sobota, 27 sierpnia 2016

Bieg Oborygena 2016

Oborniki Śląskie. Urokliwe miasteczko niedaleko Wrocławia. To w nim Pro-Run postanowił zorganizować 27 sierpnia 2016 nowy bieg uzupełniając tym samym kalendarz dolnośląskich zawodów.

Dojazd na miejsce pociągiem doskonały. 20 minut i byłem na miejscu. Samo miasteczko sympatyczne. Dużo zieleni, miła dla oka zabudowa. Sam dworzec pozytywnie mnie zaskoczył. Czysto i naprawdę ładnie.

Mimo wczesnej godziny (byłem przed 9) dało się już odczuć, że będzie upalnie i to bardzo.

Na miejscu organizacja jak zwykle na najwyższym poziomie. W końcu organizował Pro-Run, więc nie spodziewałem się niczego innego :) Samo miejsce startu idealne jak dla mnie. Olbrzymi placyk "Mój rynek", dobrze zadaszony, więc było gdzie się schować przed co raz mocniej atakującym słońcem.


medale już czekały na swoich nowych właścicieli

ani jednej chmurki

Przed samym startem jeszcze szybka rozgrzewka, którą poprowadziła nasza trenerka Jola. Kilkanaście minut ćwiczeń i każdy był już mokry od potu. Zapowiadało się ciężko.

Punkt 11 ruszyliśmy w sile blisko 400 biegaczy.



Trasa. Wiedziałem, że łatwa nie będzie i zdecydowanie nie da się na niej robić życiówek. Wybitnie crossowa przez okoliczny las. Sporo podbiegów i fragment po piachu. I mimo, że nie była najłatwiejsza, to bardzo fajna. Lubię takie trasy, nawet jeśli dają w kość.

Upał z każdą chwilą dawał się co raz bardziej we znaki. Mimo, że sporymi fragmentami lecieliśmy pod osłoną drzew, to wypadając na polanki i mniej osłonięty teren lekko nie było. Na szczęście organizatorzy zapewnili 2 wodopoje i dodatkowo za 5 kilometrem kurtynę wodną rozstawioną przez strażaków. Swoją drogą super sprawa. Dało sporo ulgi i orzeźwiło przed dalszą częścią.

Od 8 km zaczęła się walka samego ze sobą. Jeszcze podczas żadnego biegu "mantra ostateczna" wkurw_teamu nie była tak bliska mojemu sercu jak podczas tego biegu ;)

Trasa miała trochę ponad 10 km. Wynik sam w sobie najważniejszy dzisiaj nie był, ale zmieszczenie się w godzinie na 10 km (ledwo, bo ledwo ale jednak) mnie cieszy.



Mimo wszystko cieszę się, że poleciałem w tym biegu. I to pomimo tego, że zmęczył mnie bardziej niż półmaraton. Warunki ekstremalne, trasa ciężka (aczkolwiek bardzo ładna), ale jednak podołałem. Mam nadzieję, że to jednak dobry prognostyk przed kolejnymi biegami zaplanowanymi na ten rok (Krakowie bój się...nadciągam na połówkę). Sam koncept wydarzenia rewelacyjny. Po całej trasie nawiązania do Aborygenów, Australii. Super pomysł, tylko błagam - na przyszłość temperaturę załatwcie bardziej europejską ;)



W drodze powrotnej, kierując się na dworzec w nagrodę trafiłem na fajną knajpkę z Holbą za 5 zł. Lekko mi szczęka opadła, bo znalezienie tak dobrego piwa we Wrocławiu w tej cenie graniczy z cudem :)

Dobrze, że droga powrotna była bardzo krótka. Cały pociąg zawalony przez ludzi nadciągających (m.in. oczywiście, bo nie tylko) na koncert Rammstein. Zapowiada się dobra impreza, ale mimo wszystko bardziej się cieszę z "wROCK for freedom", na który się wybieram. Hunter, Illusion i Sabaton, będą rządzić w poniedziałek w starej zajezdni przy Grabiszyńskiej :)

sobota, 20 sierpnia 2016

3. Bieg Niezłomnych

Moje oficjalne bieganie datuje się niby na Bieg Firmowy w maju 2015. To były pierwsze zawody oficjalne, takie z mierzonym czasem, medalem i koszulką. Dla mnie jednak pierwszymi zawodami był 2. Bieg Niezłomnych. Bieg, który sam sobie opłaciłem. Pierwsza "dycha" (jako, że po górskim szlaku wokół Ślęży, to ciut do pełnych 10 km zabrakło, bo ciężko tam wyznaczyć atestowaną trasę).

W zeszłym roku nie miałem bladego pojęcia czego się po tych zawodach spodziewać. 10 km robiłem ledwo, po górach absolutnie nie biegałem. Ktoś powie, że Ślęża to nie góra, tylko ciut większy pagórek. Ok, Mount Blanc to nie jest, ale nadal ma w nazwie górę. 

Tak, czy owak darzę ten bieg szczególnym sentymentem. 20 sierpnia 2016 nadszedł dzień, aby wrócić na dokładnie tę samą trasę (organizatorzy zapowiedzieli, że nic w niej nie zmieniają).

Z Wrocka wyruszyliśmy ze znajomymi na 2 auta. Pogoda piękna i mimo tego, że było przed 9 rano, to już dało się odczuć, że będzie ciepło, bardzo ciepło.

Dotarliśmy bez problemów. Pakiet odebrany, zostało nam niecałe 2 godziny do startu. Przebraliśmy się, zjedliśmy ostatni, lekki posiłek przed startem i powoli skierowaliśmy się na rynek w Sobótce na linię startu.

Podobnie jak rok temu na starcie była specjalna scena, dla Żołnierzy Wyklętych. Gromkie "cześć i chwała Bohaterom" na ponad tysiąc gardeł robiło wrażenie, oj robiło.



W końcu ruszyliśmy, podobnie jak rok wcześniej w rytm świetnego kawałka Fortecy "Żołnierze Wyklęci - Niezłomni Żołnierze" 

Wspominając trasę z zeszłego roku spodziewałem się, że będzie znacznie ciężej. Żebyście mnie dobrze zrozumieli. Trasa do najłatwiejszych nie należy, ale jednak rok treningów swoje zrobił i biegło się świetnie.

W sumie to najcięższe były pierwsze 4 kilometry. I to nie wcale z uwagi na fakt, że były jakieś mordercze podbiegi. Te oczywiście były, ale nie aż tak dramatyczne jak np. podczas wycieczki w Karkonosze. Te pierwsze kilometry ciężkie były głównie przez to, że po wąskich ścieżkach biegliśmy wszyscy razem, nie było za bardzo jak się wyprzedzać i dopiero później zaczęło się robić luźniej. 

Na 4 km zaczął się zbieg. Oj dało się odczuć różnicę w prędkości. Biegło się fantastycznie. Trzeba było oczywiście uważać pod nogi, żeby nie zaliczyć ciężkiej wywrotki i nie pamiętam absolutnie nic poza kamieniami (nie było jak i kiedy podziwiać widoków), ale uczucie genialne.

Wynik, w porównaniu do zeszłego roku, został poprawiony o ponad 7 minut, z czego jestem cholernie zadowolony.


Na mecie nie mogło oczywiście zabraknąć fotek :)



Na mecie zabrakło trochę tego pysznego żarcia z zeszłego roku (teraz były tylko 2 bułeczki z serem i szynką), ale i tak warto było. Szczególnie dla genialnego piwa w Schronisku pod Wieżycą ;)

Kilka rzeczy jest dla mnie pewnych. 

Po pierwsze "Niezłomni" bezapelacyjnie pozostają w moim kalendarzu biegowym. Po prostu kocham ten bieg.

Po drugie moje nowe New Balance M860 v6 są rewelacyjne. Jak ktoś szuka butów w przystępnej cenie, z dużą amortyzacją i pronuje, to zdecydowanie polecam.

Za tydzień kolejne zawody. Tym razem nowość od Pro-Run, czyli Bieg Oborygena w Obornikach Śląskich i już się nie mogę tych zawodów doczekać :) Forma najwyraźniej wróciła, a nogi same się rwą do pokonywania kolejnych kilometrów.

Aha. Dzisiaj pykło 700 km w tym roku, więc jestem co raz bliżej postawionego sobie celu, czyli 1000 km.

W przyszłym roku, może powiążę te zawody z wypadem poza Wro. W schronisku pod Wieżycą już z Agą kiedyś byliśmy i było bardzo miło, więc czemu by nie skorzystać i zostać dzień dłużej? :)

piątek, 19 sierpnia 2016

Blackout

Przypomnijcie sobie kiedy ostatnio nie mieliście prądu w mieszkaniu. Ile to trwało? Godzinę? Dwie, a może trzy? Jak się czuliście w tej sytuacji? Poirytowani? Znudzeni, bo nie działa nic i nie macie dostępu do informacji w internecie? Obejrzeć czegoś w telewizji, albo na kompie dla zabicia czasu też się nie da (laptop trochę pociągnie, ale tylko kilka godzin). A może wystraszeni, bo np. nie lubicie siedzieć w ciemnościach (raczej mało kto obecnie trzyma w domu zapaś świeczek poza prepersami)? O ile sam pamiętam ostatnią awarię, to generalnie tragedii nie było, a z komunikatów dostawcy można się było dowiedzieć ile mniej więcej potrwa awaria.

To teraz sobie wyobraźcie, że prądu nie ma nie kilka godzin, ale kilka dni. I to nie tylko w jednej klatce, lub na jednym osiedlu, ale w całym kraju. Nawet więcej, prądu nie ma w całej Europie! Dostęp do internetu przez transfer danych leży. W ogóle komórki leżą i nie ma sieci, więc nie ma jak zadzwonić gdziekolwiek i wyjaśnić sytuację. Ilu z was ma jeszcze stacjonarny telefon, (bo te jeszcze po części działają)? 

A ile macie gotówki normalnie w domu? Ok, wszyscy mamy na koncie, ale bankomaty bez prądu też tak jakby nie działają...Chłodnie w sklepach wyłączone, jedzenie zaczyna się psuć (oczywiście to co mieliśmy w domach o ile nie zostało już zjedzone, też się popsuło). 

I na koniec inny problem. Nie ma wody w kranach, więc nie ma jak się umyć. To da się jeszcze wytrzymać. Ale wyobraźcie sobie, że macie sporą rodzinę i każdy chce do toalety. Jak ją spłuczecie?

Taką katastrofę opisuje w swojej książce "Blackout" Marc Elsberg.

Dawno tak dobrej książki nie miałem w rękach (poza opisywanym wcześniej oczywiście Shantaram, ale to kompletnie inny gatunek literatury).

Autor doskonale opisuje dynamikę wydarzeń. Poszczególne rozdziały są króciutkie. Po 1-3 strony. Przeskakują z opisem wydarzeń z miasta, do miasta, z kraju, do kraju. Takie rozwiązanie świetnie oddaje jak sytuacja się rozwija. I jak poszczególne sztaby kryzysowe sobie radzą z zaistniałą sytuacją, a właściwie jak sobie nie radzą.

Co poraża, to fakt, jak wiele spraw jest ze sobą powiązanych. Napięcie w elektrowniach staje się niestabilne, zaczynają się automatyczne wyłączenia, prąd nie dociera do stacji przekaźnikowych. Szpitale są bez prądu, nie ma jak podtrzymywać różnych urządzeń podtrzymujących życie.

Problemy zaczynają się w elektrowniach atomowych... Nie będę zdradzać więcej, żeby nie psuć nikomu świetnej historii. Zastanówcie się tylko nad jeszcze jedną sytuacją. Wyobraźcie sobie, że jesteście producentem mleka. Macie u siebie powiedzmy 1000 krów. Krów, których organizmy są nastawione na produkcję mleka. Przez brak prądu nie działają dojarki. Jak je wydoicie? Ręcznie? 1000 sztuk? A wymiona są co raz bardziej nabrzmiałe...

"Blackout" przeraża i skłania do refleksji. Przeraża, bo uzmysławia jak cholernie uzależniliśmy się od technologii. Pokazuje też do czego zdolni są zdesperowani ludzie. i nie, nie tylko do heroicznych czynów. To nie jest opowieść z Hollywood (chociaż idealnie by się nadawało na scenariusz filmu i może takowy powstanie, o ile już nie powstaje/powstał, a ja o tym po prostu nie wiem), w której ludzkość staje ponad podziałami (dobra, elementy są). Elsberg pokazuje w swojej książce cały proces dehumanizacji. Jak przestajemy myśleć o sąsiadach, czy ludziach, których znamy tylko przelotnie. Najważniejsi w chwilach całkowitego kryzysu są nasi najbliżsi i my sami.

Tak więc, jeśli szukacie bardzo dobrego thrillera, to zdecydowanie polecam. Książka krótka nie jest (blisko 800 stron), ale to tylko jej plus, bo po jej skończeniu czuje się pustkę, że tak szybko się ją pochłonęło.

I uwierzcie mi, że niejednokrotnie wydarzenia w niej przedstawione Was zaskoczą. Nie tylko tym, że nie pomyśleliście o potencjalnym scenariuszu, ale też poprzez nagły zwrot wydarzeń.

wtorek, 2 sierpnia 2016

Sportowe podsumowanie lipca

Mamy sierpień, czas zatem podsumować biegowo-rowerowy lipiec.


Jak myślę o lipcu pod względem sportowym, to mam mieszane uczucia. Ok, urlop, przeziębienie skutkujące osłabieniem organizmu. Generalnie jakiś marazm mnie dopadł i zabrakło "świeżości w kroku" jak mawiał klasyk Bohdan Tomaszewski.

Biegowo o 12 km mniej, niż w czerwcu. Za to rowerem blisko 90 km więcej. Tyle, że ja ten rower bardziej traktuję jako luźne uzupełnienie treningu podstawowego, jakim jest bieganie i jako transport na Estadio Olimpico, czy Parkrun, niż jako trening właściwy. No ale nie ma co marudzić :) 

cały czas nie jestem w stanie zrozumieć czemu Endomondo nie potrafi po ludzku tego przetłumaczyć ;)


Żeby nie siać tylko defetyzmu, że ten lipiec był taki słaby (bo w gruncie rzeczy nie był... to chyba tylko moje oczekiwania po czerwcu były większe), to jest kilka zdecydowanych pozytywów.

Po pierwsze 3 kolejne Parkruny zaliczone i poprawiona życiówka 2 razy. Obecnie wynosi 25:08. Wg mnie całkiem nieźle. Jest o co walczyć dalej. Na pewno celem na najbliższe tygodnie, to zejście poniżej 24 minut.

Po drugie to wycieczka biegowa z Pro-Run, o której pisałem w poprzednim poście. Tam opisałem szerzej temat, więc tu się na niej skupiać nie będę. Tak czy owak nie podejrzewałbym się o to, że zaliczę w górach 24 km. Można? Można! Warto było, nawet jeśli zakwasy mam ciągle takie, że w robocie poważnie rozważam zjeżdżanie 1 piętro windą, żeby wyjść z budynku ;)


Teraz nastał sierpień. W planie 2 niełatwe starty. Bieg Niezłomnych w Sobótce (od tego biegu się tak naprawdę moje bieganie zaczęło na poważnie) i Bieg Oborygena w Obornikach Śląskich, nowe zawody na biegowej mapie (z)Dolnego Śląska. Jak będzie? Dobrze, a nawet bardzo dobrze! Nie może być inaczej. Wracam do biegowego rytmu i dobrze mi z tym, a samych startów już się doczekać nie mogę.

Kończąc temat, W 2016 mam już "nalatane" 632 km, czyli jestem co raz bliżej założonych 1000 km na ten rok. Jak utrzymam dotychczasową statystykę, to w połowie listopada będę mógł skupić się na leżeniu na kanapie ;) A na poważnie, to kolejne cele już się krystalizują. Nie wyzwania, a cele właśnie. SMARTne cele oczywiście, ale o tym przy innej okazji.