Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bieganie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bieganie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 27 sierpnia 2016

Bieg Oborygena 2016

Oborniki Śląskie. Urokliwe miasteczko niedaleko Wrocławia. To w nim Pro-Run postanowił zorganizować 27 sierpnia 2016 nowy bieg uzupełniając tym samym kalendarz dolnośląskich zawodów.

Dojazd na miejsce pociągiem doskonały. 20 minut i byłem na miejscu. Samo miasteczko sympatyczne. Dużo zieleni, miła dla oka zabudowa. Sam dworzec pozytywnie mnie zaskoczył. Czysto i naprawdę ładnie.

Mimo wczesnej godziny (byłem przed 9) dało się już odczuć, że będzie upalnie i to bardzo.

Na miejscu organizacja jak zwykle na najwyższym poziomie. W końcu organizował Pro-Run, więc nie spodziewałem się niczego innego :) Samo miejsce startu idealne jak dla mnie. Olbrzymi placyk "Mój rynek", dobrze zadaszony, więc było gdzie się schować przed co raz mocniej atakującym słońcem.


medale już czekały na swoich nowych właścicieli

ani jednej chmurki

Przed samym startem jeszcze szybka rozgrzewka, którą poprowadziła nasza trenerka Jola. Kilkanaście minut ćwiczeń i każdy był już mokry od potu. Zapowiadało się ciężko.

Punkt 11 ruszyliśmy w sile blisko 400 biegaczy.



Trasa. Wiedziałem, że łatwa nie będzie i zdecydowanie nie da się na niej robić życiówek. Wybitnie crossowa przez okoliczny las. Sporo podbiegów i fragment po piachu. I mimo, że nie była najłatwiejsza, to bardzo fajna. Lubię takie trasy, nawet jeśli dają w kość.

Upał z każdą chwilą dawał się co raz bardziej we znaki. Mimo, że sporymi fragmentami lecieliśmy pod osłoną drzew, to wypadając na polanki i mniej osłonięty teren lekko nie było. Na szczęście organizatorzy zapewnili 2 wodopoje i dodatkowo za 5 kilometrem kurtynę wodną rozstawioną przez strażaków. Swoją drogą super sprawa. Dało sporo ulgi i orzeźwiło przed dalszą częścią.

Od 8 km zaczęła się walka samego ze sobą. Jeszcze podczas żadnego biegu "mantra ostateczna" wkurw_teamu nie była tak bliska mojemu sercu jak podczas tego biegu ;)

Trasa miała trochę ponad 10 km. Wynik sam w sobie najważniejszy dzisiaj nie był, ale zmieszczenie się w godzinie na 10 km (ledwo, bo ledwo ale jednak) mnie cieszy.



Mimo wszystko cieszę się, że poleciałem w tym biegu. I to pomimo tego, że zmęczył mnie bardziej niż półmaraton. Warunki ekstremalne, trasa ciężka (aczkolwiek bardzo ładna), ale jednak podołałem. Mam nadzieję, że to jednak dobry prognostyk przed kolejnymi biegami zaplanowanymi na ten rok (Krakowie bój się...nadciągam na połówkę). Sam koncept wydarzenia rewelacyjny. Po całej trasie nawiązania do Aborygenów, Australii. Super pomysł, tylko błagam - na przyszłość temperaturę załatwcie bardziej europejską ;)



W drodze powrotnej, kierując się na dworzec w nagrodę trafiłem na fajną knajpkę z Holbą za 5 zł. Lekko mi szczęka opadła, bo znalezienie tak dobrego piwa we Wrocławiu w tej cenie graniczy z cudem :)

Dobrze, że droga powrotna była bardzo krótka. Cały pociąg zawalony przez ludzi nadciągających (m.in. oczywiście, bo nie tylko) na koncert Rammstein. Zapowiada się dobra impreza, ale mimo wszystko bardziej się cieszę z "wROCK for freedom", na który się wybieram. Hunter, Illusion i Sabaton, będą rządzić w poniedziałek w starej zajezdni przy Grabiszyńskiej :)

sobota, 20 sierpnia 2016

3. Bieg Niezłomnych

Moje oficjalne bieganie datuje się niby na Bieg Firmowy w maju 2015. To były pierwsze zawody oficjalne, takie z mierzonym czasem, medalem i koszulką. Dla mnie jednak pierwszymi zawodami był 2. Bieg Niezłomnych. Bieg, który sam sobie opłaciłem. Pierwsza "dycha" (jako, że po górskim szlaku wokół Ślęży, to ciut do pełnych 10 km zabrakło, bo ciężko tam wyznaczyć atestowaną trasę).

W zeszłym roku nie miałem bladego pojęcia czego się po tych zawodach spodziewać. 10 km robiłem ledwo, po górach absolutnie nie biegałem. Ktoś powie, że Ślęża to nie góra, tylko ciut większy pagórek. Ok, Mount Blanc to nie jest, ale nadal ma w nazwie górę. 

Tak, czy owak darzę ten bieg szczególnym sentymentem. 20 sierpnia 2016 nadszedł dzień, aby wrócić na dokładnie tę samą trasę (organizatorzy zapowiedzieli, że nic w niej nie zmieniają).

Z Wrocka wyruszyliśmy ze znajomymi na 2 auta. Pogoda piękna i mimo tego, że było przed 9 rano, to już dało się odczuć, że będzie ciepło, bardzo ciepło.

Dotarliśmy bez problemów. Pakiet odebrany, zostało nam niecałe 2 godziny do startu. Przebraliśmy się, zjedliśmy ostatni, lekki posiłek przed startem i powoli skierowaliśmy się na rynek w Sobótce na linię startu.

Podobnie jak rok temu na starcie była specjalna scena, dla Żołnierzy Wyklętych. Gromkie "cześć i chwała Bohaterom" na ponad tysiąc gardeł robiło wrażenie, oj robiło.



W końcu ruszyliśmy, podobnie jak rok wcześniej w rytm świetnego kawałka Fortecy "Żołnierze Wyklęci - Niezłomni Żołnierze" 

Wspominając trasę z zeszłego roku spodziewałem się, że będzie znacznie ciężej. Żebyście mnie dobrze zrozumieli. Trasa do najłatwiejszych nie należy, ale jednak rok treningów swoje zrobił i biegło się świetnie.

W sumie to najcięższe były pierwsze 4 kilometry. I to nie wcale z uwagi na fakt, że były jakieś mordercze podbiegi. Te oczywiście były, ale nie aż tak dramatyczne jak np. podczas wycieczki w Karkonosze. Te pierwsze kilometry ciężkie były głównie przez to, że po wąskich ścieżkach biegliśmy wszyscy razem, nie było za bardzo jak się wyprzedzać i dopiero później zaczęło się robić luźniej. 

Na 4 km zaczął się zbieg. Oj dało się odczuć różnicę w prędkości. Biegło się fantastycznie. Trzeba było oczywiście uważać pod nogi, żeby nie zaliczyć ciężkiej wywrotki i nie pamiętam absolutnie nic poza kamieniami (nie było jak i kiedy podziwiać widoków), ale uczucie genialne.

Wynik, w porównaniu do zeszłego roku, został poprawiony o ponad 7 minut, z czego jestem cholernie zadowolony.


Na mecie nie mogło oczywiście zabraknąć fotek :)



Na mecie zabrakło trochę tego pysznego żarcia z zeszłego roku (teraz były tylko 2 bułeczki z serem i szynką), ale i tak warto było. Szczególnie dla genialnego piwa w Schronisku pod Wieżycą ;)

Kilka rzeczy jest dla mnie pewnych. 

Po pierwsze "Niezłomni" bezapelacyjnie pozostają w moim kalendarzu biegowym. Po prostu kocham ten bieg.

Po drugie moje nowe New Balance M860 v6 są rewelacyjne. Jak ktoś szuka butów w przystępnej cenie, z dużą amortyzacją i pronuje, to zdecydowanie polecam.

Za tydzień kolejne zawody. Tym razem nowość od Pro-Run, czyli Bieg Oborygena w Obornikach Śląskich i już się nie mogę tych zawodów doczekać :) Forma najwyraźniej wróciła, a nogi same się rwą do pokonywania kolejnych kilometrów.

Aha. Dzisiaj pykło 700 km w tym roku, więc jestem co raz bliżej postawionego sobie celu, czyli 1000 km.

W przyszłym roku, może powiążę te zawody z wypadem poza Wro. W schronisku pod Wieżycą już z Agą kiedyś byliśmy i było bardzo miło, więc czemu by nie skorzystać i zostać dzień dłużej? :)

niedziela, 31 lipca 2016

Wycieczka biegowa

30 lipca wybraliśmy się na wycieczkę biegową z Pro-Run w Karkonosze. W planie było ok. 24 km po górach. Chwilę po 7 ruszyliśmy spod Aquaparku w sile 50 osób spragnionych biegania w pięknych okolicznościach przyrody. Pogoda wybitnie dopisała.

Trasa zaczynała się w Jagniątkowie. Stamtąd w kierunku Śnieżnych Kotłów, Wielkiego Szyszaka, przez Czarną Przełęcz i z powrotem do Przesieki.

Trasa wyznaczona przez Jacka Urbanowicza na mapa-turystyczna.pl

Od samego rana humory wszystkim dopisywały. Każdy już się nie mógł doczekać, żeby ruszyć na szlak. Trochę ponad 2 godziny jazdy i byliśmy na miejscu. Pozostało założyć "rynsztunek biegowy" (to miał być chrzest bojowy moich nowych opasek kompresyjnych na łydki) i ruszyć na trasę.

Zbliżamy się do celu. Kurde to po tych górach mamy biegać?

Pierwszych kilka kilometrów od razu było sprawdzianem. Ostro w górę, ale widoki nagrodziły zdecydowanie ten wysiłek.







foto by Jacek Urbanowicz

foto by Jacek Urbanowicz

foto by Jacek Urbanowicz


Po kilku kilometrach dotarliśmy do Śnieżnych Kotłów . Widok zapierał dech w piersiach.







Wreszcie zaczęło się z górki, chociaż przyznam, że po grani, wziąwszy pod uwagę mój lekki lęk wysokości i miejscami chybotliwość kamieni, lekko nie było.

foto by Jacek Urbanowicz

foto by Jacek Urbanowicz

foto by Jacek Urbanowicz

Czeskie Kamienie :)

foto by Jacek Urbanowicz

Wydawać by się mogło, że jak z górki, to już będzie luz. A w życiu ;) Sporo kamieni, na których trzeba było mocno uważać. Tempo za to zaczęło rosnąć, mimo silnego już zmęczenia. Woda się po drodze zaczęła kończyć, więc zacząłem ją uzupełniać w okolicznych potokach (na pewno na przyszłość będę musiał zainwestować w plecak z bukłakiem...nie dość, że więcej wody do niego wchodzi, to i zdecydowanie wygodniejszy na takie trasy, niż zwykły pas biegowy).

Na koniec dotarliśmy do Przesieki, gdzie czekał na nas zimny browar :) Czerwony Skalak, pycha po takim wysiłku. 

Licznik pokazał ponad 24 km, czyli najdłuższy dystans, jaki dotąd kiedykolwiek przebiegłem i do tego w takich warunkach. 


Punktem kulminacyjnym była kąpiel w lodowatym Wodospadzie Podgórnej. Jak dobrze nam wszystkim ta woda zrobiła na umęczone mięśnie.

foto by Jacek Urbanowicz

Powrót do Wrocławia, mimo zmęczenia, przebiegł w doskonałym nastroju. Od razu pojawiły się pytania o następną taką wycieczkę :) Cóż, jak już kiedyś wspominałem, biegacze całkiem normalni nie są. To, że mięśnie i stopy bolały było niczym wobec uczucia spełniania, że pokonaliśmy ten dystans i każdy z nas już teraz chce kolejnej takiej wyprawy.

Na koniec kilka wniosków. 

Po pierwsze kryzys biegowy, który przez lipiec się za mną wlókł chyba bezpowrotnie minął :) Skoro po górach byłem w stanie przebiec 24 km z różnicą przewyższeń sięgającą 1000 m, to po płaskim będzie tylko lepiej.

Po drugie opaski kompresyjne są zajebiste :) Nie mam pewności, czy bez nich łydki by się zachowywały tak samo, ale dzisiaj absolutnie nie bolą, a w trakcie biegu kompletnie ich nie czułem.

Na przyszłość plecaczek biegowy zdecydowanie będzie musiał uzupełnić mój sprzęt biegowy. Do pasa trochę da się upchać, ale pomijając już nawet samą wodę, to kurtki na chłodniejszą część trasy nie miałem jak zabrać (na szczęście pogoda przez cały czas była idealna).

Dziękuję Pro-Run i wszystkim uczestnikom tej wycieczki. fantastyczne doświadczenie :) A tym, którzy wybierają się w te okolice pobiegać, albo nawet powędrować, zdecydowanie polecam. Widoki są, jak widzieliście, przepiękne.

sobota, 16 lipca 2016

10-5-10

10-5-10. Nie, to nie jakiś tajemniczy kod, czy nawiązanie do programu "5-10-15". To dystans, który zaczynam co sobotę pokonywać z samego rana na Jaz Opatowicki, co by zaliczyć kolejny Parkrun. 10 rowerem, 5 biegiem i znowu 10 rowerem do domu.

Najpierw niecała "dycha" rowerem (ostatnio zabrakło 60 m do pełnych 10 km). Lata musiały minąć i musiałem swoje odczekać na przystanku po pierwszym Parkrunie, żebym rower odkurzył. Dobra rozgrzewka przed biegiem. Nogi się trochę jeszcze buntują i czuję, że są zdziwione tym co im robię, ale przyzwyczają się. W sumie wyboru nie mają ;)

O samym Parkrunie już pisałem. Dzisiaj był nasz 3 raz. I zaczynam to lubić. Co raz lepiej rozumiem moją znajomą, która ma tych Parkrunów ponad 100 i mówi, że nie wyobraża sobie soboty bez nich. Swoją drogą to tylko podkreśla, że biegacze absolutnie normalni nie są. Zamiast zaimprezować w piątek i pospać do 12, wolę wstać przed 7, zjeść lekkie śniadanie i ruszyć rowerem w drogę. I nie ważne, że jadę dłużej niż potem biegnę. To część treningu, a jednocześnie część bycia biegową rodziną. Fakt, po cichu kiełkuje myśl o triathlonie, ale raz że za kilka lat, a dwa, że najpierw pływać się muszę porządnie nauczyć, bo żabką turystyczną, to ja świata nie zwojuję.


mina skrzywiona, bo słońce stwierdziło, że nagle wyjdzie i prosto w dziób zaświeci

Sam start. Żarty, dyskusje z innymi biegaczami, wymiana doświadczeń i poznawanie osób spoza Wrocławia, które są na "gościnnych występach". To też czas planowania kolejnych zawodów, relacje z zaliczonych biegów, chwalenie się zdobytymi medalami, czy "rewia mody" w nowych koszulkach.

Trasa. W sumie wydawałoby się, że nic szczególnego. Ot raptem 5 km. Niby racja, ale zaczynam kompletnie inaczej do niej podchodzić. Wiem doskonale, że raczej latać będę ogony, ale staram się ćwiczyć swoją technikę. A to łapkami więcej pracuję, a to pochylam się do przodu, żeby zmusić ciało do szybszego biegu, a to znowu robię mniejsze kroczki podbijając kadencję (lekko na pałę, bo z samym endomondo na razie kadencji nie policzę). Tak czy owak ostatni Parkrun zamknąłem z czasem 25:08, co jest moim PB w tym biegu i w sumie życiówką na tym dystansie (endo twierdzi inaczej, ale życiówkę na 5 km z endo zrobiłem na interwałach BC2 po 2 km, więc z lekkim oszustwem i tego nie liczę). Te 5 km potrafi dać w kość, szczególnie, że pierwsze dwa leciałem w piekielnym upale.



Po biegu dalsza wymiana myśli i doświadczeń, a potem znowu rower i kolejne 10 km do domu. 



Jedno muszę Parkrunowi we Wrocku oddać. Organizowany jest rewelacyjnie. Zajebista atmosfera, Kaśka (nasza koordynatorka) ogarnia temat świetnie. Wszyscy, począwszy od Wolontariuszy, po Biegaczy, są bardzo pomocni. Ten poranny bieg w sobotę działa lepiej niż kawa, a już na pewno jest dużo zdrowszy :) No i uczę się wreszcie jazdy bez trzymanki po wałach rowerem, z czym zawsze miałem problem ;) Mam tylko nadzieję, że za szybko nie załatwię sobie dętki koło ZOO, bo pchać rower blisko 10 km, to mi się delikatnie mówiąc nie uśmiecha.

Aha, jak ktoś chce to po biegu może skoczyć jeszcze na park linowy, który jest 50 m od startu. Zabawa ponoć przednia.

piątek, 15 lipca 2016

Niesulice, czyli urlop biegacza amatora

Biegacz (nawet amator) nie ma łatwo na urlopie. Cykl treningowy sam się nie zrobi, ciało domaga się wylatania kilku kilometrów. Z drugiej strony pokusy "nicnierobienia" czyhają na każdym kroku. A to plaża, a to grill i oczywiście piwko ;) Ale wszystko da się ze sobą pogodzić. Dodatkowym plusem jest fakt, że można zrobić trening w nowych okolicznościach przyrody, a to zawsze miła odmiana od znanych do porzygu standardowych tras.

Jakkolwiek lubię poznawać nowe miejsca, lubię też wracać do tych samych miejsc. Po drodze mijać znane miejscowości, patrząc co się w nich zmieniło, a co jest takie samo jak przy ostatniej wizycie. Jadąc przez Polskę lubię zwracać uwagę na zabudowania. Porównywać je z tymi z mojej okolicy. Szukać różnic i podobieństw.

Do ośrodka Kormoran w Niesulicach jeździmy już od kilku lat. Miejsce jest fantastyczne. Rewelacyjne drewniane domki w środku lasu nad przepięknym jeziorem Niesłysz (więcej do znalezienia tu).

Z Wrocka wyjechaliśmy pociągiem do Zielonej Góry. Co może być lepszego od dobrej książki w podróży? :)


Na miejscu byliśmy po 15 i przywitał nas niezmiennie cudowny widok.


Urlop, urlopem ale w planie nie mogło zabraknąć biegania. Miła, leśna odmiana od moich miejskich ścieżek. Niby trasa tylko 10 km ale jako, że po lesie i z kilkoma podbiegami, a do tego w sporym odcinku po kamieniach, to w tyłek potrafiła dać. Dobre przetarcie przed planowanym Biegiem Oborygena w Obornikach Śląskich i Biegiem Niezłomnych w Sobótce.




Za co kocham Kormorana? Nie tylko za widoki i wysoki standard tak samych domków, jak i obsługi, ale też za to, że możliwości aktywnego wypoczynku jest naprawdę sporo. Rowery, rowerki wodne, kajaki, żaglówki, windsurfing, badminton, boisko do siatki. Kto lubi, to i połowić może, ale to nie jest sport dla mnie. Z całego łowienia, to najbardziej lubię piwo :p



Zdecydowanie to jest jedno z moich miejsc na ziemi. Tam mogę wypocząć i naładować baterie. I kto wie, może w przyszłym roku zrobię więcej niż 10 km? Niesłysz jest olbrzymi (i bardzo czysty), więc jakieś mini ultra na 30 km da się zrobić :)

Na koniec jeszcze kilka fotek, żeby zachęcić do odwiedzenia tego miejsca. Aha, jak ktoś chce zarezerwować sobie domek, to powinien o tym myśleć naprawdę wcześnie. W okolicach lutego już jest ciężko z miejscami na lato. Ośrodek ma wiernych "wyznawców". I chociaż samych domków jest ponad 100 (nie licząc miejsca na przyczepy campingowe), to znikają one bardzo szybko.



poniedziałek, 4 lipca 2016

Sportowe podsumowanie czerwca

Zakończył się czerwiec, czas więc na podsumowanie. Biorąc pod uwagę sam kilometraż czerwiec był na pewno dobry, ale nie najlepszy. W porównaniu do maja nalatałem 123 km, czyli o 22 km mniej. Pod każdym jednak innym powodem był to jednak miesiąc przełomowy.

Całościowo jestem bardzo zadowolony. Plan realizuje się zgodnie z założeniami. Tygodniowo robię ok. 30 km i cel na 2016, czyli 1k km jest jak najbardziej realny (dla jasności, niskie temperatury nie robią na mnie szczególnego wrażenia, więc nie planuję przerywać biegania zimą). Całość prezentuje się jak poniżej.


Sam czerwiec przełomowy był z 3 powodów.

Na początek zaliczyłem pierwszą w życiu biegową połówkę z czasem 2:06:05. Pisałem o tym już w innym poście, więc nie będę się rozwlekać. Super bieg, kondycja dopisała. Teraz w planie ten sam dystans w Krakowie i atak na 2 godziny (po cichu marzę o złamaniu 1:55, czyli 11 minut lepiej).


Drugim z przełomowych momentów było zebranie tyłka na sobotni parkrun. Ktoś powie, że 5 km dupy nie urywa. Ten ktoś nie będzie wiedzieć o czym mówi. 5 km to doskonały dystans na szybkie wybieganie i testowanie nowych taktyk biegowych. Jak do tego dodamy upał na poziomie 30 stopni i 70 biegaczy na trasie, to ten parkrun to nie jest taka rurka z kremem. Na sam start się spóźniłem, więc pełnej "piątki" nie było, ale i tak jestem zadowolony.


Ostatnim "przełomem" było odkurzenie roweru. Wkurzyło mnie czekanie na autobus do domu po parkrunie i sobie obiecałem, że na sobotnie i niedzielne biegi będę w miarę możliwości zasuwał rowerem. Świetna rozgrzewka i urozmaicenie treningu. Organizm na razie głupieje i lekko się buntuje (po ostatnim weekendzie ledwo się ruszałem), ale jestem przekonany, że to była dobra decyzja. Jako, że rowerkiem na trening pojechałem w czerwcu tylko raz, to i dystans oszałamiający nie był (ciut ponad 15 km), ale i tak jest dobrze. Jest jakieś urozmaicenie. Z moim marinem musimy się do siebie przyzwyczaić, bo to narowiste bydlę, ale zaczynam sobie przypominać czemu kiedyś myślałem o startach MTB :)

niedziela, 3 lipca 2016

Zatoka biegaczy

"The runners bay", "Zatoka biegaczy". Skąd taka nazwa? Nawiązanie do "The pirate bay" jest do pewnego stopnia słuszne. Zastanawiając się nad nazwą bloga z jednej strony chciałem, żeby nawiązywała do biegania, ale też wyrażała coś więcej (a co, o tym za chwilę). I wydaje mi się, że osiągnąłem ten cel.

Tak, bieganie stało się bardzo ważną częścią mojego życia. Lubię analizować statystyki poszczególnych biegów, progres poszczególnych rywalizacji na endomondo. Perwersyjnie lubię to uczucie, gdy jadę pół miasta na trening, wiedząc że skończę go mokry od potu i nierzadko z bolącymi mięśniami (no pain, no gain). Wprost uwielbiam to napięcie, które towarzyszy kolejnym startom w zawodach. Ale wiecie co w tym bieganiu kocham najbardziej? Poczucie przynależności do osobliwej grupy wariatów, swoistej kasty. 

Bieganie stało się ostatnio bardzo modne. Z resztą ogólnie panuje obecnie pewien kult zdrowego trybu życia (który ja akurat do pewnego stopnia łamię, bo chociaż biegam, to dalej palę swoje e-fajki). Truchtając po swojej trasie w okolicach domu mijam olbrzymie ilości innych biegaczy i to o każdej porze dnia. Na treningach, czy na parkrunie pojawia się kilkadziesiąt osób. Dla mnie szokiem w pierwszych tygodniach było fakt, że biegacze w trakcie treningu się pozdrawiają. Jak każda grupa mamy swój własny język, swoje własne sformułowania, które dla osoby spoza "układu" są niejednokrotnie ciężkie do zrozumienia.

Jasne, dzięki temu, że biegam od ponad roku czuję się fizycznie i psychicznie lepiej. Schudłem 10 kg. Dużo lepiej śpię, jestem znacznie spokojniejszy (znajomi z poprzedniej firmy łapią się za głowę, gdy słyszą, że mój obecny szef nazywa mnie "ostoją spokoju").

Ale nie to w tym wszystkim jest najlepsze. Dzięki bieganiu poznałem masę świetnych osób i to z różnych miast w Polsce. 

W odmętach facebook'a trafiłem na profil "Biegam, bo mnie ludzkość wkurwia". Nazwa może i kontrowersyjna, ale od razu mi się spodobała. Po kilku minutach przeglądania wiedziałem, że znalazłem swoje miejsce na ziemi. To uczucie potwierdziło się wraz z dołączeniem do grupy. Banda wariatów i zapaleńców przez których nie raz płakałem ze śmiechu czytając nasze dyskusje o wszelkich pierdołach bardzo luźno związanych z bieganiem. Ta atmosfera, nad którą czuwają Di i Wu (niesamowicie pozytywna para, która prowadzi naszą grupę) spaja nas wszystkich. Cholernie fajnie było patrzeć na nocnej połówce we Wrocławiu wielu biegaczy w grupowych koszulkach (a że i ładne i w zajebistej jakości, to polecam poszukać sobie modelu na rebelrunners.club).

Nie, nasz wkurw_team całkiem normalny nie jest. I wiecie co? To jest w tym właśnie fantastyczne :)

Podobnie ma się sprawa ze Stowarzyszeniem Pro-Run. Na pierwszych treningach obserwowałem spokojnie z boku jak ekipa się pozdrawiała, jak wymieniali się doświadczeniami i przeżyciami z kolejnych biegów. Jak wzajemnie się motywowali, żartowali, snuli plany. Teraz też jestem częścią tej grupy.

Dlatego też "Zatoka biegaczy". Dzięki bieganiu stałem się kompletnie innym człowiekiem. Kolejne pokonywane kilometry pozwalają mi się wyciszyć. Mam jednocześnie świadomość, że razem ze mną jest ekipa znajomych, z którymi mogę pogadać. Ekipa, która wszelką kontuzję zdiagnozuje lepiej niż dr House. Czy trafnie, to już inna historia, ale z dyskusji na wkurw_grupie można by napisać naprawdę dobry sitcom, albo przynajmniej komedię :)

Bez tych wszystkich ludzi pewnie nie wytrwałbym w tym bieganiu. To oni stali się moją zatoką i przystanią. I wiem, że jadąc w październiku na półmaraton do Krakowa znowu spotkam tych wariatów, którzy wcześniej pomogą mi znaleźć fajny nocleg ;)

Ktoś powie, że w innych grupach jest podobnie. Z pewnością tak. Każda grupa ludzi, która ma te same zainteresowania, tworzy własne środowisko. Kreuje swoje zachowania, a proces socjalizacji przebiega stale. Człowiek z reguły jest zwierzęciem stadnym. Ważne, żeby znaleźć swoje miejsce i dobrze się w tej grupie czuć.

sobota, 25 czerwca 2016

Parkrun podejście pierwsze

O Parkrun dowiedziałem się kilka miesięcy temu, już nawet nie pamiętam skąd. Idea całkiem fajna. Bieg na 5 km z pomiarem czasu w każdą sobotę (więcej na temat biegu pod tym linkiem http://www.parkrun.pl/wroclaw/).
Niestety mieszkam dosyć daleko od miejsca startu i nie byłem do końca pewien, czy mi się chce telepać pół miasta, żeby pobiec 5 km, więc jak dotąd ciężko mi się było zmobilizować, żeby tam trafić ;)

Tak się jednak złożyło, że moja lepsza połówka jechała dzisiaj rano na wyjazd integracyjny. W związku z tym obudziłem się przed 7 i stwierdziłem, że pojadę i zobaczę z czym się ten parkrun je. Dojazd miał być w teorii spoko i takowym by był, gdybym nie popieprzył drogi z pętli do startu ;) Przez to niestety grupkę biegaczy złapałem już w trakcie biegu i do nich dołączyłem.

Co o samym biegu? Trasę znam doskonale, bo często wałami koło wrocławskiego ZOO biegamy w ramach treningów z Pro-Run. Biegło się bardzo ciężko, bo upał okrutny, a to dopiero 9:30. Przez spóźnienie na start (grupę złapałem jakoś 300 m od startu) pełnej "piątki" nie zaliczyłem, ale w tym upale czas i tak całkiem przyjemny. I chyba dorzucę te treningi do planu tygodniowego. Całkiem miłe przetarcie na krótkim dystansie, a i o dobry czas powalczyć można.

Co mnie natomiast miło zaskoczyło, to organizacja na mecie. Wolontariusze przesympatyczni, na pytania "janusza parkrunu" odpowiadają chętnie. Podobnie z resztą jak pozostali biegacze, których swoją drogą było naprawdę bardzo dużo :) 



Mimo zawalenia z trafieniem na start jest jeden bardzo duży plus tego dzisiejszego treningu. W końcu się zmobilizuję, żeby rower doprowadzić do stanu używalności i na weekendowe treningi nim jeździć :)