Trasa zaczynała się w Jagniątkowie. Stamtąd w kierunku Śnieżnych Kotłów, Wielkiego Szyszaka, przez Czarną Przełęcz i z powrotem do Przesieki.
Trasa wyznaczona przez Jacka Urbanowicza na mapa-turystyczna.pl
Od samego rana humory wszystkim dopisywały. Każdy już się nie mógł doczekać, żeby ruszyć na szlak. Trochę ponad 2 godziny jazdy i byliśmy na miejscu. Pozostało założyć "rynsztunek biegowy" (to miał być chrzest bojowy moich nowych opasek kompresyjnych na łydki) i ruszyć na trasę.
Zbliżamy się do celu. Kurde to po tych górach mamy biegać?
Pierwszych kilka kilometrów od razu było sprawdzianem. Ostro w górę, ale widoki nagrodziły zdecydowanie ten wysiłek.
foto by Jacek Urbanowicz
foto by Jacek Urbanowicz
foto by Jacek Urbanowicz
Po kilku kilometrach dotarliśmy do Śnieżnych Kotłów . Widok zapierał dech w piersiach.
Wreszcie zaczęło się z górki, chociaż przyznam, że po grani, wziąwszy pod uwagę mój lekki lęk wysokości i miejscami chybotliwość kamieni, lekko nie było.
foto by Jacek Urbanowicz
foto by Jacek Urbanowicz
foto by Jacek Urbanowicz
Czeskie Kamienie :)
foto by Jacek Urbanowicz
Wydawać by się mogło, że jak z górki, to już będzie luz. A w życiu ;) Sporo kamieni, na których trzeba było mocno uważać. Tempo za to zaczęło rosnąć, mimo silnego już zmęczenia. Woda się po drodze zaczęła kończyć, więc zacząłem ją uzupełniać w okolicznych potokach (na pewno na przyszłość będę musiał zainwestować w plecak z bukłakiem...nie dość, że więcej wody do niego wchodzi, to i zdecydowanie wygodniejszy na takie trasy, niż zwykły pas biegowy).
Na koniec dotarliśmy do Przesieki, gdzie czekał na nas zimny browar :) Czerwony Skalak, pycha po takim wysiłku.
Licznik pokazał ponad 24 km, czyli najdłuższy dystans, jaki dotąd kiedykolwiek przebiegłem i do tego w takich warunkach.
Punktem kulminacyjnym była kąpiel w lodowatym Wodospadzie Podgórnej. Jak dobrze nam wszystkim ta woda zrobiła na umęczone mięśnie.
foto by Jacek Urbanowicz
Powrót do Wrocławia, mimo zmęczenia, przebiegł w doskonałym nastroju. Od razu pojawiły się pytania o następną taką wycieczkę :) Cóż, jak już kiedyś wspominałem, biegacze całkiem normalni nie są. To, że mięśnie i stopy bolały było niczym wobec uczucia spełniania, że pokonaliśmy ten dystans i każdy z nas już teraz chce kolejnej takiej wyprawy.
Na koniec kilka wniosków.
Po pierwsze kryzys biegowy, który przez lipiec się za mną wlókł chyba bezpowrotnie minął :) Skoro po górach byłem w stanie przebiec 24 km z różnicą przewyższeń sięgającą 1000 m, to po płaskim będzie tylko lepiej.
Po drugie opaski kompresyjne są zajebiste :) Nie mam pewności, czy bez nich łydki by się zachowywały tak samo, ale dzisiaj absolutnie nie bolą, a w trakcie biegu kompletnie ich nie czułem.
Na przyszłość plecaczek biegowy zdecydowanie będzie musiał uzupełnić mój sprzęt biegowy. Do pasa trochę da się upchać, ale pomijając już nawet samą wodę, to kurtki na chłodniejszą część trasy nie miałem jak zabrać (na szczęście pogoda przez cały czas była idealna).
Dziękuję Pro-Run i wszystkim uczestnikom tej wycieczki. fantastyczne doświadczenie :) A tym, którzy wybierają się w te okolice pobiegać, albo nawet powędrować, zdecydowanie polecam. Widoki są, jak widzieliście, przepiękne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz