Najpierw niecała "dycha" rowerem (ostatnio zabrakło 60 m do pełnych 10 km). Lata musiały minąć i musiałem swoje odczekać na przystanku po pierwszym Parkrunie, żebym rower odkurzył. Dobra rozgrzewka przed biegiem. Nogi się trochę jeszcze buntują i czuję, że są zdziwione tym co im robię, ale przyzwyczają się. W sumie wyboru nie mają ;)
O samym Parkrunie już pisałem. Dzisiaj był nasz 3 raz. I zaczynam to lubić. Co raz lepiej rozumiem moją znajomą, która ma tych Parkrunów ponad 100 i mówi, że nie wyobraża sobie soboty bez nich. Swoją drogą to tylko podkreśla, że biegacze absolutnie normalni nie są. Zamiast zaimprezować w piątek i pospać do 12, wolę wstać przed 7, zjeść lekkie śniadanie i ruszyć rowerem w drogę. I nie ważne, że jadę dłużej niż potem biegnę. To część treningu, a jednocześnie część bycia biegową rodziną. Fakt, po cichu kiełkuje myśl o triathlonie, ale raz że za kilka lat, a dwa, że najpierw pływać się muszę porządnie nauczyć, bo żabką turystyczną, to ja świata nie zwojuję.
mina skrzywiona, bo słońce stwierdziło, że nagle wyjdzie i prosto w dziób zaświeci
Sam start. Żarty, dyskusje z innymi biegaczami, wymiana doświadczeń i poznawanie osób spoza Wrocławia, które są na "gościnnych występach". To też czas planowania kolejnych zawodów, relacje z zaliczonych biegów, chwalenie się zdobytymi medalami, czy "rewia mody" w nowych koszulkach.
Trasa. W sumie wydawałoby się, że nic szczególnego. Ot raptem 5 km. Niby racja, ale zaczynam kompletnie inaczej do niej podchodzić. Wiem doskonale, że raczej latać będę ogony, ale staram się ćwiczyć swoją technikę. A to łapkami więcej pracuję, a to pochylam się do przodu, żeby zmusić ciało do szybszego biegu, a to znowu robię mniejsze kroczki podbijając kadencję (lekko na pałę, bo z samym endomondo na razie kadencji nie policzę). Tak czy owak ostatni Parkrun zamknąłem z czasem 25:08, co jest moim PB w tym biegu i w sumie życiówką na tym dystansie (endo twierdzi inaczej, ale życiówkę na 5 km z endo zrobiłem na interwałach BC2 po 2 km, więc z lekkim oszustwem i tego nie liczę). Te 5 km potrafi dać w kość, szczególnie, że pierwsze dwa leciałem w piekielnym upale.
Po biegu dalsza wymiana myśli i doświadczeń, a potem znowu rower i kolejne 10 km do domu.
Jedno muszę Parkrunowi we Wrocku oddać. Organizowany jest rewelacyjnie. Zajebista atmosfera, Kaśka (nasza koordynatorka) ogarnia temat świetnie. Wszyscy, począwszy od Wolontariuszy, po Biegaczy, są bardzo pomocni. Ten poranny bieg w sobotę działa lepiej niż kawa, a już na pewno jest dużo zdrowszy :) No i uczę się wreszcie jazdy bez trzymanki po wałach rowerem, z czym zawsze miałem problem ;) Mam tylko nadzieję, że za szybko nie załatwię sobie dętki koło ZOO, bo pchać rower blisko 10 km, to mi się delikatnie mówiąc nie uśmiecha.
Aha, jak ktoś chce to po biegu może skoczyć jeszcze na park linowy, który jest 50 m od startu. Zabawa ponoć przednia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz