sobota, 31 grudnia 2016

Coś się kończy, coś się zaczyna

Kończy się 2016, za chwilę nowy rok i nowe wyzwania biegowe. 

Mijający rok był dla mnie przełomowy. Pierwszy, w trakcie którego w każdym miesiącu biegałem (i coś tam na rowerze kręciłem).

W sumie wyszło 1170 km biegowo na 134 treningach (jakoś 16 km więcej, ale endo strajkowało i postanowiło dystansu nie mierzyć). 1 zawody na 5 km, 7 na 10 i 2 półmaratony. Do tego 181 km rowerem (głównie jako transport na trening, lub parkrun).



Zaczynając rok planowałem zrobić 1000 km. Plan udało się zrealizować w ponad 100% :)

To był rok, w którym zaliczyłem swój pierwszy półmaraton (nocna połówka we Wrocławiu) i już w kilka godzin po nim zacząłem szukać kolejnego (padło na Kraków...z tą trasą mam rachunki do wyrównania, bo zabrakło 3 sekund do złamania 2h). Odwiedziłem kilka ulubionych tras (m.in. Bieg Niezłomnych w Sobótce) za każdym razem poprawiając na nich czas. Zacząłem biegać w parkrunach, które każdemu polecam. Niby "tylko" 5 km, a w dupę daje bardziej niż zwykły trening na kilkanaście kilometrów.

Poznałem fantastycznych ludzi, z różnych części Polski.

Co w 2017? Na pewno korona półmaratonów (Poznań, Wrocław, Wałbrzych, Piła, Kraków). Przy okazji 1 "mistrzostw Polski wkurw_team" w Kielcach w maju wpadnie 6 połówka do "herbu półmaratonów".

Poza tym chcę wreszcie łamać w miarę spokojnie 50 minut na 10 km, no i oczywiście zejść poniżej 2h na połówce.

Dystans na 2017? Jak na mnie ambitnie, bo...2017 :) Czy się uda? Zobaczymy za 12 miesięcy.

Zimę chcę przepracować na siłowni, budując siłę biegową. Nawet jak "kaloryfera" się zrobić nie uda, to i tak efekt na resztę roku będzie. 

Już mi brakuje emocji związanych ze startem w zawodach. Najbliższe w lutym.

Tym akcentem zamykam ten fajny rok, a Wam życzę samych sukcesów w każdej dziedzinie życia.

Sportowe podsumowanie grudnia

Grudzień się kończy, więcej biegania w nim nie będzie, to pora podsumować.

Po przekroczeniu 1000 km ciężej było znaleźć motywację. Wracanie w ciemnościach po robocie też nie nastrajało do robienia kolejnych treningów. Do tego święta i po drodze delegacja.

Mimo wszystko miesiąc zaliczony i dobiłem do 100 km.



Było niestety mocno nieregularnie, ale ważne, że nie  odpuściłem. 

Siłowni w tym miesiącu zabrakło. Po zmianie roboty na nową kartę multisportu muszę poczekać do stycznia, więc skupiłem się na planku w domu (szczególnie przydatne po świątecznym obżarstwie).

Po drodze wpadła delegacja do Zurychu. Delegacja delegacją, ale pobiegać tam też trzeba było. Zakochałem się w bieganiu w tym mieście. Trasa, chociaż po chodniku, fantastyczna. Na całej długości tylko 1 światła, na których i tak miałem zielone, więc mogłem radośnie truchtać bez zatrzymywania się. Co ważne nie było płasko. Zbiegi, podbiegi... Bomba :)

ciekawostka...wg endo kawałek zrobiłem po wodzie ;)

Głównym "gwoździem programu" był jednak prezent po choinką od Agi :) Wreszcie mam zegarek do biegania - garmin forerunner 230 hr. Koniec z rejestrowaniem treningu telefonem, który gubi zasięg :)

Rok temu w grudniu wykręciłem 61 km, teraz 100 utrzymując trend, więc jestem zadowolony.

Plany na 2017 się już klarują, ale o nich w innym poście.

wtorek, 6 grudnia 2016

Sportowe podsumowanie listopada

Listopad już od kilku dni za nami, pora go zatem podsumować.

Dystans wybiegany kolejny miesiąc z rzędu powyżej 110 km, tak więc forma się utrzymuje. Poza bieganiem w ramach treningów pod przyszłoroczną koronę półmaratonów (i w ogóle sezon 2017) dosyć regularnie przerzucałem żelastwo na siłowni. Na zmianę robione górne i dolne partie mięśniowe. Efektów wizualnych może nie ma, ale wydolnościowo czuję się o wiele lepiej.



Zabrakło niestety sauny, ale też nie było w sumie potrzeby dodatkowej regeneracji, więc nie żałuję.

Pękła granica 1000 km w tym roku, więc mogłem ze spokojem zacząć lekkie roztrenowanie. Inna sprawa, że przez to, iż wracam do domu jak już jest ciemno, to trochę ciężko się było zmobilizować do wychodzenia na trening biegowy i łatwiej było się zmotywować do odwiedzenia siłowni.

Poza tym, że siłownia sporo mi już dała, to udało się rzucić palenie, co poskutkowało poprawieniem o ponad minutę życiówki na 5 km :) Od 26-11-2016 czas na tym dystansie wynosi u mnie 22:53 :) I zdecydowanie czuję, że można to jeszcze podkręcić, wszystko zależy od tego, czy wytrzymam z niepaleniem i jak przepracuję zimę.

Reasumując miesiąc zdecydowanie udany i to pomimo odczuwalnego rozprężenia.

Grudzień to już spokojne i radosne nabijanie "kaemów", a sprawdziany biegowe szykują się w lutym na 2 biegach na 10 km.

sobota, 26 listopada 2016

Rekordowy 181 Parkrun Wrocław

26 listopada 2016 odbył się już 181 Parkrun we Wrocławiu. Nasza Koordynatorka Kasia postanowiła lekko rozruszać towarzystwo i pobić dotychczasowy rekord frekwencji, który wynosił 92 osoby. Na FB utworzone zostało dedykowane wydarzenie i szeroko zakrojona akcja "promocyjna". Atak na rekord był o tyle ambitny, że temperatura już raczej nie nastraja do zrywania się w sobotę rano i jechanie na miejsce startu. Przyznaję się bez bicia, że gdyby nie znajomy, który jechał autem, to i ja bym się nie wybrał. Na rower już za zimno, a mpk jechać nie chciałem. Raz, że trwa to ode mnie zbyt długo, a dwa, że w ciuchach po biegu w komunikacji miejskiej nie czułbym się komfortowo.

Tak się jednak udało, że kolega Boguś się wybierał, więc podwózkę miałem zapewnioną. 

Na miejsce dotarliśmy kilkanaście minut przed startem i już było widać, że obowiązujący rekord frekwencji jest poważnie zagrożony. Nie ociągając się przystąpiliśmy do rozgrzewki witając się z biegowymi znajomymi. Dla osób, które nie biegają pogoda wydawać by się mogła kiepska na takie fanaberie. Dosyć chłodno (poniżej zera a jeszcze od Odry ciągnęło) i zalegająca nad Wrocławiem od kilku dni mgła. Jako, że jednak biegacze normalni z reguły nie są, to atmosfera była bojowa.

Jeszcze szybka fota przed startem, kilka słów od "szefowej" i poszli...

to i kolejne zdjęcie z profilu FB Parkrun Wrocław wykonane przez Krzysztofa Langnera

Przed startem nie miałem konkretnego planu na ten bieg. Chciałem przetestować nowe spodnie i bluzę, a poza tym dorzucić swoją "cegiełkę" do nowego rekordu Parkrun. 

Już pierwsze metry były zapowiedzią dobrego biegu. Nie wiem czy to przez te nowe ciuchy (a zawsze w nowych mi się jakoś lepiej lata), czy uzupełnienie treningów biegowych siłownią, a może fakt, że od blisko 10 dni nie palę, ale czułem, że tempo jest dobre, nawet bardzo. 

Kolejne metry same znikały pod butami, a ja mijałem znajomych, za którymi dotąd biegałem z zazdrością, że nie mogę ich dojść. 

W połowie trasy tradycyjna nawrotka i rura dalej. Jakoś na 3 km minąłem chłopaka pod którego jestem niesamowitym wrażeniem. Z resztą "chłopak" to zdecydowanie na wyrost, bo to dziecko było. Nie potrafię oceniać wieku, ale na moje oko jakoś max 8 lat, a skubany cisnął spokojnie poniżej 5 min/km. Szacun!

Powoli czułem, że tempo jak na mnie jest ostre. Zaczynałem opadać z sił, ale na szczęście w oddali zaczął majaczyć Jaz Bartoszowice. Szybki rzut okiem na komórkę, żeby zweryfikować jaki jest czas i jak zobaczyłem, że jest poniżej 22 minut, to wyrwałem do przodu. 


Na mecie szybka weryfikacja wyniku i było zajebiście. Życiówka poprawiona o 1:11, co na dystansie 5 km jest fantastycznym wynikiem. I tak oto rok 2016 zamykam ostrym akcentem, czyli wynikiem 22:53. 


szczęśliwy z wyniku :) fota tym razem z mojego tel w wykonaniu Bogusia

181 Parkrun Wrocław był rekordowy nie z uwagi na mój czas, ale z uwagi na frekwencję. Było nas 139 szaleńców, którzy woleli wstać rano i spotkać się na nadodrzańskich wałach, niż smacznie spać :) Plan się powiódł ponad wszelkie oczekiwanie i Wrocław w statystykach polskich Parkrunów wskoczył na 13 miejsce (awans z 21). W przyszłym roku atak na pierwszą "dziesiątkę"? ;)

Brawo my! I brawo cała ekipa Parkrun Wrocław pod przywództwem Kaśki :)

piątek, 11 listopada 2016

Bieg niepodległości z wąsem

11 listopada, Święto Niepodległości. Dla jednych to udział w marszu, dla innych odpoczynek w domu, a dla mnie udział w biegu na 10 km w okolicach Stadionu Olimpijskiego. W tym roku był to mój drugi start. W zeszłym roku wystartowałem z ledwo zaleczoną kontuzją kręgosłupa, więc o poprawienie czasu byłem spokojny, ale o wyniku później.

Poranek powitał dosyć niską temperaturą w okolicach 2 stopni. Takie warunki mi jednak nie przeszkadzają, dobrze znoszę niskie temperatury. Mimo zachmurzenia na deszcz się nie zapowiadało, więc zapowiadało się nieźle na ostatni bieg sezonu.

Na stadion dotarłem chwilę po 9. Na dzień dobry zrobiło mi się dobrze, bo organizatorzy (niezawodny Pro-Run) puszczali dobrego, starego, polskiego rocka :) W szatni jeszcze podśpiewywałem sobie z kilkoma innymi chłopakami "Mury" nieodżałowanego Jacka Kaczmarskiego. Tak sobie robi nastrój przed startem!


medale już czekały...nasz trener Jacek postarał się z wizualizacją

W naszej wkurw_grupie spontanicznie w kilku miastach kraju pojawiły się ustawki na wspólną wkurw_fotę, a że jakoś wyszło, że Wrocław ja staram się ogarniać, więc nie mogło zabraknąć przedstartowej dokumentacji. Oczywiście część osób się spóźniło, ale miło było się spotkać.



Krótka rozgrzewka (oj przydała się, bo w ciuchach biegowych dało się już odczuć, że ciągnie od gleby) i o 11 ruszyliśmy w trasę pilotowani przez prezesa Pro-Run przebranego za Piłsudskiego na "Kasztance", czyli pięknym motorze jednego z członków naszego Stowarzyszenia.


Pierwszy kilometr był najcięższy. Uczestników było ponad 1000, więc zanim się towarzystwo rozluźniło, była walka o każdy centymetr trasy...mocno zabłoconej zresztą. Później już było tylko lepiej. I to pomimo tego, że trasa miała sporo zakrętów i liczyła 2 pętle, a po pętlach niespecjalnie lubię biegać. W jednym miejscu trzeba było wyjątkowo uważać, szczególnie biegnąć w dużej grupie, żeby nie wpaść na słupki na drodze do Morskiego Oka, ale poza tym trasa bardzo przyjemna i płaska.

Mimo zakrętów, agrafki i pętli biegło mi się bardzo dobrze. Po cichu jadąc na stadion marzyłem o złamaniu 50 minut. Na taki wynik szans nie było i ukończyłem w 54:33, ale i tak jestem bardzo zadowolony.





Zdecydowanie za rok tu wrócę. Przez chwilę się zastanawiałem, czy nie jechać do Poznania, ale przy 10k ludzi na 10 km przeczuwałem, że będzie ścisk i organizacyjnie może nie być najlepiej. Z relacji znajomych się nie pomyliłem. Może za rok będzie lepiej, ale jednak kocham Wrocław i wolę polecieć sobie kameralnie u nas. Nie chcę Poznania absolutnie krytykować, szczególnie, że mnie tam nie było, ale wolę na "dziesiątki" chyba jednak coś mniejszego.

Ten start był dla mnie ostatnim w tym (o ile nie wydarzy się nic niespodziewanego). Teraz pora na lekki odpoczynek. Nie znaczy to, że robię roztrenowanie i nie biegam. To będzie dalej, ale już 2 razy w tygodniu. Zakładam więcej siłowni i w nowym sezonie atak na 50 minut, żeby łamać ten czas regularnie na "dyszkę".

Przy okazji niedawno zrealizowałem swój plan na 2016 rok, czyli wybieganie 1000 km, więc radość jest tym większa, ale szerzej o tym w innym wpisie.


wtorek, 1 listopada 2016

Sportowe podsumowanie października

Listopad nastał, więc mogę podsumować październik.


Biegowo forma się utrzymuje, bo nalatałem 116 km (1 trening endomondo nie złapało sygnału gps i nie zaliczyło 13 km). Generalnie miesiąc bardzo udany, a kulminacyjnym momentem był oczywiście półmaraton w Krakowie. Znowu endo świrowało i nie zaliczyło pełnego dystansu, ale od 16-10-2016 moja życiówka na tym dystansie wynosi 02:00:02. Do złamania 2h zabrakło minimalnie niewiele, ale to tylko motywacja na wiosnę i generalnie 2017 rok.
Końcówka października to też test Coopera i znowu życiówka - 2,65 km. Wiem, szału nie ma, ale jest progres, a to najważniejsze :)

Z rowerem na ten rok już niestety trzeba będzie skończyć, ale 2 razy na trening nim pojechałem, więc wpadło dodatkowo 25 km.

Co do siłowni, to cieszę się z niej chwilowo najbardziej, bo jest regularność, czyli dodatkowy 1 trening w tygodniu. Na zmianę dolne i górne partie mięśni plus brzuch i rozgrzewka na orbitreku na każdym treningu. Mam nadzieję, że na wiosnę odczuję efekty tych treningów podczas biegu, a przynajmniej zobaczę mniejszych brzuchu ;)

Dodatkowym elementem, który wliczam do treningów jest sauna, którą staram się odwiedzać raz w tygodniu. Ot taki element regeneracji po ciężkich treningach. Z niecierpliwością czekam, aż zakończy się remont moich 2 ulubionych saun, bo dosyć tłoczno się zrobiło. Za to nowy basen zewnętrzny w Aquaparku jest super.


W listopadzie kończę sezon startowy Biegiem Niepodległości z wąsem. Po cichu zaczynam planować atak na 50 minut na 10 km podczas tego biegu, a jak wyjdzie, to się zobaczy. Kiełkuje też myśl, żeby zwiększać liczbę nalatanych kilometrów. Z tym może być ciężko przez ciemne wieczory i często deszczową pogodę, ale spróbuję. Z czołówką już tej jesieni biegałem i było fajnie...cały park Skowroni dla mnie :)

poniedziałek, 17 października 2016

3. Cracovia Półmaraton

Zaraz po tym jak zaliczyłem pierwszy półmaraton w życiu, czyli wrocławską nocną połówkę, pojawiła się chęć przebiegnięcia w tym roku kolejnego takiego dystansu. Wybór padł na 3. Cracovia Półmaraton Krakowski. W sam raz na zwieńczenie sezonu biegowego, bo miał się odbyć 16-10-2016. Długo się nie zastanawiając pakiet startowy opłaciłem i zacząłem przygotowania.

Czas mijał szybko (na szczęście bez kontuzji i jakiś dłuższych przestojów w treningach) i oto nastała sobota 15 października, gdzie wspólnie z Agą wsiedliśmy do autobusu w kierunku Krakowa. 

Na miejscu przywitała nas piękna pogoda - 15 stopni i słoneczko. Prosto z dworca udaliśmy się w kierunku Tauron Areny, żeby odebrać pakiet startowy.






Kolejnym przystankiem był hotel, w którym się szybko zameldowaliśmy i po krótkim odpoczynku udaliśmy się w kierunku pomnika Mickiewicza, gdzie mieliśmy się spotkać z ekipą Wkurw_Team. Jak tylko drużyna się zebrała zaczęliśmy szukać odpowiedniej knajpy, w której można by naładować węgli przed startem. Wybór padł na Dynię przy ul. Krupniczej 20. Jak tylko będziecie w Krakowie musicie odwiedzić to miejsce. Makarony rewelacyjne! A i cenowo bardzo przystępnie.


przygotowania do startu (foto Maciek H.)

Śmiechom, wymianom doświadczeń i taktyk na start nie było końca.

Niedziela przywitała nas już kompletnie inną pogodą. Słońce wstydliwie schowało się za chmurami, z których cały czas siąpił deszcz. Temperatura ok. 7 stopni. Grupowej fotki z zaprzyjaźnioną grupą "Naszmaraton - Biegnę,żeby Bartek mógł biegać" przed startem oczywiście nie mogło zabraknąć.



Nadszedł czas, żeby skierować się w kierunku mojej strefy startowej i się rozgrzać. Chwilę po 11 ruszyliśmy w rytm motywu z "Piratów z Karaibów" (uwielbiam tę muzę, daje mi kopa energetycznego).



Pomimo zimna i deszczu biegło mi się fantastycznie. Na 7 km super kibice w postaci grupki bębniarzy, którzy swoją grą zachęcali nas do pokonywania kolejnych kilometrów.
Od samego początku zakładałem spokojny start i trzymanie w zasięgu wzroku baloników pacemakerów na 2:00. Generalnie taktyka mi się bardzo dobrze sprawdziła i to pomimo momentami cholernie wąskich elementów trasy, na których się praktycznie stawało, albo nad Wisłą nerwowo omijało spore kałuże.


foto podesłane mi przez znajomą, ale chyba z festiwalbiegowy.pl


Kryzys dopadł mnie koło 15 km. Tam już się zaczęła walka z samym sobą, ale wiarę w końcowy sukces (a za taki przyjąłem poprawienie życiówki i złamanie 2h w półmaratonie) dawały właśnie te baloniki, które cały czas były w miarę blisko. Jaka walka z samym sobą była na końcówce widać na wykresie endomondo, które przy okazji mocno zakłamało czas i dystans nie zaliczając pełnej połówki i zawyżając czas o ponad 2 minuty :/ To kolejny sygnał, że na przyszły rok potrzebna będzie inwestycja w normalny zegarek biegowy.



Meta umieszczona była na samej Tauron Arenie. Widok niesamowity. Wpadało się do ciemnej hali rozświetlonej punktowymi światłami, co dawało niezłego kopa na ostatnie metry.

Po chwili dostałem sms z wynikiem i tu konsternacja, bo z 1 strony życiówka poprawiona o 3 minuty, ale do złamania 2h zabrakło cholernych 3 sekund...2 godziny i 2 sekundy. Ehh...ale na następnej połówce te 2h padną same.




Kończąc tą długą już relację słów kilka o samej organizacji biegu, bo niestety kilka niedociągnięć było. 

Po pierwsze nikt niestety nie pilnował stref startowych. W mojej problemu z tym nie było, ale z przodu ustawiali się ludzie, którzy na 1:40 nie mieli najmniejszych szans.

Po drugie jak mi ktoś jeszcze kiedykolwiek powie, że we Wrocku było wąsko, to go śmiechem zabiję. W Krakowie było kilka cholernie wąskich miejsc, w których 3 osoby obok siebie się ledwo mieściły.

3 sprawa, to punkty odżywiania i nawadniania. Raz, że nad Wisłą ustawione były w kiepskich miejscach i leciało się albo po sporych kałużach, albo po błocie, a dwa, że obsługa mimo, że zaangażowana, to ledwo nadążała z uzupełnianiem płynów. Na pierwszych 2 olałem temat i wolałem pić z własnego bidonu.

Sama meta. Z 1 strony widok i wrażenie niesamowite, ale zaraz za nią zrobił się potworny korek, bo w olbrzymim tłumie powoli przesuwaliśmy się do wyjścia, gdzie w drzwiach wydawano medale. Gdyby ktoś tam wpadł lecąc w trupa i zasłabł, to ekipy ratownicze miałby cholery problem, żeby się do takiej osoby dostać i jej pomóc.

Na koniec strefa z jedzeniem. Cóż, rozumiem, że było zimno, ale makaron, który z Agą dostaliśmy był lodowaty. Do poprawki drodzy organizatorzy.

Żeby jednak tam gorzko nie kończyć, to jestem ze startu zadowolony. Życiówka poprawiona, kolejny medal do kolekcji. Rok 2016 zamykam zaliczonymi dwoma półmaratonami, co jeszcze rok temu było dla mnie nie do pomyślenia. Rok 2017 ukierunkowany będzie z pewnością na robienie korony :) W tym roku został mi już tylko 1 oficjalny start w "Biegu Niepodległości z wąsem".

Do zobaczenia na trasach.

poniedziałek, 10 października 2016

Biegaczu lecz się sam, czyli domowe środki na przeziębienie

Choruję rzadko, przynajmniej tak na poważnie. Przeziębienie mnie jakieś zawsze w okresie jesiennym złapie, ale to normalne przy zmiennej pogodzie i pracując w korpo, gdzie wirusa się łapie od innych. Swoje robi też bieganie w różnych warunkach. Generalnie mam jednak raczej odporny organizm. Całe życie chodziłem lekko ubrany i na niskie temperatury mam wysoką tolerancję. Co więcej - ja uwielbiam jak jest poniżej zera, a szalik noszę w lecie na mecze Sparty Wrocław :)

Jak już jednak coś mnie "bierze", to końmi trzeba mnie do lekarza zaciągać. Nie jest tak, że całkiem unikam wizyty, ale musi być już serio źle. Zamiast marnować czas w poczekalni, wolę iść do apteki i kupić gripex, czy inny sebidin na gardło (nie, to nie jest post sponsorowany :p). 

Tyle, że od tej chemii jednak wolę naturalne środki, które wyniosłem z domu rodzinnego. Coś co wiem, że na mnie działa  i jednak jest o niebo zdrowsze (a jak nie, to proszę mnie nie wyprowadzać z tego błędu :p).

Dzisiaj 2 sprawdzone środki.

Po pierwsze naturalny antybiotyk i mikstura na wzmocnienie. Nie każdy to polubi. Trzeba się przemóc, ale zapewniam, że działa ekspresowo i żaden "proch" nie wyleczy Was tak, jak to co zaproponuję.

Rzecz banalnie prosta. Gorące mleko, ząbek czosnku (skrojony, albo wyciśnięty przez praskę, ale wolę pokroić, żeby nie tracić soków na prasce) i łyżka miodu. Tak, wiem, ten czosnek odstrasza, a mieszkanie po tym trzeba wietrzyć, ale uwierzcie mi, to działa. 2-3 dni i staniecie na nogi. Jak nie, należy skonsultować się z lekarzem ;)

Drugim, sprawdzonym przeze mnie sposobem, jest magiczna mikstura na bolące gardło. Jeszcze prostsza, niż poprzednia. Ot szklanka ciepłej wody, łyżka stołowa soli i płuczemy obolałe gardło. 2-3 razy dziennie przez 2-3 dni i będzie git.

Pewnie część z Was te sposoby zna i może stosuje.

Na ogólne wzmocnienie oczywiście herbata z cytryną i miodem. Naturalny rutinoscorbin, a o ile smaczniejszy. Tylko do tego jakoś przekonania nie miałem i popijam, bo mi smakuje. Czy przy okazji działa? Tym lepiej.

Na koniec 1 wskazówka, którą kiedyś poznałem w schronisku Kochanówka w Szklarskiej Porębie na dramatycznie mocny katar (a to przecież śmiertelna choroba u mężczyzn). Co potrzeba? Łyżeczkę, krople żołądkowe i zapalniczkę. Krople na łyżeczkę, podgrzać i wdychać. I inhalować. 

Biegacze to taka dziwna nacja, że zamiast chwycić po chemię, woli sobie zrobić coś samemu, ze sprawdzonych rzeczy. Jak chociażby domowe izotoniki. Tak więc, jak Was złapie jakiś dziadowski wirus, zamiast lecieć do lekarza spróbujcie coś naturalnego, co po pierwsze jest o wiele tańsze, po drugie większość potrzebnych rzeczy macie w domu, a po trzecie nie niszczy żołądka jak specyfiki od firm farmaceutycznych.

A czy te metody zadziałają zgodnie z opisem? Przekonam się w weekend, bo akurat się po ostatnim treningu lekko załatwiłem i stawiam się na nogi przed Krakowem :)

wtorek, 4 października 2016

Sportowe podsumowanie września

Wrzesień odszedł w niepamięć, czas więc go podsumować.

Generalnie źle nie było, ale też bez jakiegoś szału. Treningowo miałem jakąś blokadę, żeby machnąć jakiś sensowny dystans ponad 10 km. Z drugiej strony z góry nie nastawiałem się na nabijanie kilometrażu. To miał być miesiąc przygotowań do ukoronowania sezonu biegowego, czyli do krakowskiej połówki. Czy dobrze się do niej przygotowałem, dowiem się już za niecałe 2 tygodnie.

Cieszy, że wraca regularność i treningi w dni, do których ciało się przyzwyczaiło.


Wrzesień był też kolejnym miesiącem, w którym spokojnie pykło 100 km (nawet 114, co dało 3 najlepszy wynik w mojej skromnej historii) i zdecydowanie mnie to cieszy.


Jednym z elementów przygotowań do Krakowa był też 3. Bielański Bieg Rodzinny, o którym więcej pisałem tu. Taktycznie bieg źle rozegrany, ale i tak zadowolony z niego byłem. Pokazał, że miesiące biegania jednak dają rezultaty i mam pokłady do jeszcze szybszego biegania. Chociaż raczej będę się nastawiać na wydłużanie dystansów, niż podkręcanie tempa, ale to takie ciche plany na zupełnie inny wpis :)


Na koniec mała zmiana w treningach. Nawet nie tyle zmiana, co uzupełnienie treningów biegowych. Na rower robi się powoli za zimno, więc dokładam siłownię. Raz w tygodniu, co by mięśnie grzbietu i brzucha wzmocnić (i kilka innych przy okazji). Mam nadzieję, że wytrwam w regularności, bo to chyba 4 podejście do siłowni ;) Widok "koksów" z barami jak szafa 3-drzwiowa, ale nóżkami cieniutkimi jak moje nadgarstki świetnie mi humor poprawiło.


niedziela, 25 września 2016

3. Bielański Bieg Rodzinny

24 września odbyła się na Bielanach Wrocławskich 3 edycja Bielańskiego Biegu Rodzinnego, organizowanego przez Pro-Run. Brałem w tym biegu udział również w zeszłym roku, więc oczywiście pojechałem tam z zamiarem poprawienia czasu :) Miał to być jednocześnie jeden z ostatnich sprawdzianów przed zbliżającym się półmaratonem w Krakowie.

Lekkim cieniem na start kładł się fakt, że zaczynał boleć mięsień dwugłowy. Nie chciałem przeszarżować i załatwić się przed Krakowem. Dzień wcześniej zaliczyłem jeszcze saunę, żeby gada rozgrzać i poskutkowało to całkiem nieźle, bo podczas biegu nic nie bolało (boli za to trochę dzień po biegu, więc czeka mnie lekki odpoczynek od biegania w najbliższych dniach).

Bardzo lubię starty, które organizuje Pro-Run. Zawsze spotyka się wielu znajomych z treningów :) Każdy wymienia się swoim planem na bieg i jest sporo śmiechu.


Teoretycznie trasa nie nadawała się do poprawiania życiówek. 2 pętle (za czym nie przepadam), masa zakrętów i agrafka. Ja nie nastawiałem się na jakieś szybkie bieganie (plan był, żeby zejść poniżej 55 minut), więc mi to nie przeszkadzało.

Ruszyliśmy o 15. Przyznaję się bez bicia, że taktycznie bieg położyłem. Zamiast spokojnie zacząć, poleciałem z tłumem o wiele za szybko robiąc pierwsze 2-3 km. Generalnie jakoś strasznie ciężko mi się biegło. Jak nic tempo za mocne sobie narzuciłem, więc z tego zadowolony nie jestem. Czas na mecie 52:29. Od zeszłorocznego lepszy o 6:30, progres znaczny i wynik lepszy, niż zakładałem przed startem :)

durne endomondo nie zaliczyło pełnych 10 km :(

Na miecie, mimo pewnego niedosytu przebiegiem, było wesoło :) Czy w przyszłym roku też tu wystartuję? Nie wiem. Raczej pojadę do Jelcza-Laskowic na Bieg Harcownika (który w tym roku zaplanowany był dzień po Bielańskim), żeby poznać nową trasę.

Tak, czy owak kolejny start na koncie i kolejna cegiełka do złamania 2h w półmaratonie dołożona.




poniedziałek, 12 września 2016

Planowanie jest wszystkim

Mówiąc, że planowanie w naszym życiu odgrywa olbrzymią rolę Ameryki nie odkryję. Planujemy mniej, lub bardziej świadomie, ale ciągle. Gdzie i kiedy pojechać na urlop? Co zrobić na obiad i to najlepiej, żeby wystarczyło jeszcze na 2 dzień do pracy? Jak spędzimy weekend itd?

W życiu biegacza planowanie odgrywa jeszcze większą rolę. Jest kluczem do sukcesu. I nie gra roli, czy za sukces uznamy występ na olimpiadzie, poprawienie rekordu życiowego na jakimś tam dystansie, czy w ogóle ukończenie jakiegoś określonego biegu.

Ktoś powie, ze na krótkich dystansach planować treningów specjalnie nie trzeba. Teoretycznie będzie w tym sporo racji, ale tylko przy założeniu, że dana osoba robi, lub robiła cokolwiek ze swoja kondycją. Zaczynając bieganie pokonanie 5 km było dla mnie wyczynem. Żeby zaliczyć pierwsze 10 km już musiałem sobie zaplanować w jakie dni będę trenować. O startach na dłuższe dystanse nie będę nawet wspominać, bo do połówki, czy maratonu bez treningu niewiele osób jest w stanie podejść (aczkolwiek i tacy kosmici się zdarzają).

Z resztą nie same treningi trzeba zaplanować, żeby osiągnąć zamierzony cel. Początek roku, to taki ciekawy okres, w który po pierwsze podsumowuje się zaliczone w mijającym roku starty, ale jednocześnie już planuje kolejne. Pod ważne starty układa się też urlop (albo planując go sprawdza się, czy w okolicy miejsca, do którego jedziemy nie ma jakiś ciekawych zawodów, nawet jeśli będzie to bieg o "nagrodę sołtysa").

Przed startem sprawdzamy prognozy pogody i to najlepiej na kilku portalach, żeby mieć względną pewność co ze sobą zabrać, jak się ubrać i na co się nastawić. Swoją drogą ciekawostka - przed "erą biegania" w życiu nie sprawdzałem jaka była zapowiadana pogoda. Patrzyłem po prostu przez okno i pod to wybierałem ciuchy :) Dalej twierdzę, że sprawdzalność w naszym kraju jest co najmniej marna na kilka dni wprzód, ale jednak zaczynam weryfikować co mnie czeka.

Mamy zaplanowane biegi na dany rok, rozpisany plan treningowy, przed startem sprawdzone warunki atmosferyczne, ale to nie koniec. Co jeść przed ważnym startem? O ile przed 5, czy 10 specjalnej filozofii nie ma i ważne, żeby pamiętać co by nie najeść się na godzinę przed ruszeniem na trasę kebaba (czy czegoś innego, ciężkostrawnego), to już przy dłuższych wybieganiach dieta jednak odgrywa ważną rolę. Absolutnie nie mam zamiaru się tu wymądrzać co powinno się jeść przed np. maratonem. Ten dystans jest dopiero przede mną, ale po dyskusjach ze znajomymi biegaczami wiem, że odpowiednia dieta przed tym startem też mnie czeka jeśli chcę go w ogóle ukończyć w limicie. Przed połówką za to już jako takie doświadczenie mam. Nie wiem, czy gdybym nie zmienił diety, to czy miałbym wynik gorszy (a może lepszy). Jedno jest jednak dla mnie pewne, że od kiedy zmieniłem swoje żywienie, to i czuję się lepiej i jakoś lepiej mi się biega. Więc znowu planowanie na 1 miejscu, tym razem związane z jedzeniem.

Sam trening. Ok, mamy rozpiskę od trenera, lub znalezioną w necie, albo sami ją sobie przygotowaliśmy. O ile nie biegamy w zorganizowanej grupie, to miejsce, w którym daną jednostkę treningową zrealizujemy również musimy sobie zaplanować :) Kto mieszka w mieście, ten wie, że znalezienie trasy, na której nie będzie świateł jest nad wyraz ciężkie. We Wrocku doskonale do tego nadają się nadodrzańskie wały. Do nich mam jednak naprawdę spory kawałek, więc przeważnie truchtam w swoich okolicach. I tu znowu trzeba sobie wyznaczyć trasę, a jak się znudzi, to ją zmodyfikować, albo wydłużać, żeby zwiększyć kilometraż (ewentualnie znaleźć górkę i dorzucić podbiegi).

Tak, czy inaczej w życiu biegacza planowanie jest wszystkim. I sukcesów bez niego nie się nie osiągnie.

niedziela, 4 września 2016

Witamy w paranoi, czyli "Zero" Marca Elsberga

"Dane osobowe są nie tylko nową ropą naftową, jak niektórzy próbują przedstawić to obrazowo, ale w niektórych dziedzinach od dawna wręcz zastąpiły klasyczny pieniądz jako walutę."

Powyższy cytat pochodzi z najnowszej powieści Marca Elsberga pod tytułem "Zero".

Ciężko jest zrecenzować tę książkę. Bezapelacyjnie książka jest świetna, może nawet lepsza niż "Blackout". Ciężkość recenzji polega na tym, aby nie zdradzić zbyt wiele z fabuły i nie zepsuć Wam przyjemności czytania, a jednocześnie napisać o niej kilka słów.

W "Zero" Elsberg ponownie niesamowicie celnie opisuje zachowania ludzi. Tym razem nie w sytuacji, gdy przez dłuższy czas nie ma prądu. Za cel bierze ochronę naszych danych osobowych (a właściwie jej brak, o czym dalej), to jak uzależnieni jesteśmy od technologii...i jak jesteśmy naiwni, czy wręcz głupi jeśli chodzi o nasze zachowania w sieci.

Wydarzenia z Edwardem Snowdenem jasno pokazały jakiś czas temu jak bardzo różne agencje inwigilują ludzi na całym świecie. Nie mówię tu tylko o NSA, CIA, czy o innych 3-literowych hybrydach z US & A (a o części pewnie nie mamy pojęcia, że istnieją). Takie same agencje są w każdym kraju pod różnymi nazwami. U nas za inwigilację odpowiada pewien minister (nie chcę tu bawić się w politykę, bo ten blog nie jest miejscem na to, ale wierzę, że wiecie kogo mam na myśli). Złamanie zabezpieczeń naszych skrzynek mailowych, czy innych profili to obecnie żart nawet dla mocy obliczeniowej standardowego smartfona, nie mówiąc już o służbach, które mają budżety sięgające wielu miliardów...dolarów, bądź euro.

Agencje rządowe nie są jednak jedynymi, które zbierają o nas dane. Szukacie hoteli na różnych witrynach? Macie karty klienckie różnych sklepów. Jakie dane tam podawaliście? Pamiętacie? Żeby prościej było - Facebook. Co tam udostępniacie? Gracie w jakieś gry na FB? Jakie dane udostępniliście? Co w Waszym imieniu te gry udostępniają na Waszej tablicy?

Idąc dalej. Przejrzyjcie spam w swojej skrzynce mailowej, albo zwróćcie uwagę na reklamy kontekstowe, które się wyświetlają Wam podczas przeglądania wiadomości na różnych portalach. Będą zupełnie inne dla Was, a w większości przypadków inne, gdy ja wejdę na tę samą stronę. To wszystko dzięki informacjom, które zbiera m.in. Google na temat naszej aktywności w sieci.

Zróbcie eksperyment w domu. Wpiszcie jakieś hasło w Google, np. wakacje w miejscu X, czy najlepsze filmy z roku Y, szczególnie jak macie (i uzupełniacie) profil na Filmweb, a potem niech to samo hasło na swoich ustawieniach niech wpisze ktoś inny. Porównajcie wyniki. 

Przyznaję bez bicia, że z internetu i komórki korzystam sporo, ale zawsze mam jakiś wewnętrzny opór przed podawaniem zbyt dużej ilości danych na mój temat. Tyle, że wpiszcie nawet w Google właśnie swoje imię i nazwisko, i zobaczcie co zwróci Wam wynik wyszukiwania.

W "Zero" Elsberg opisuje sytuację jeszcze bardziej przerażająco. Żeby nie zdradzić zbyt wiele (a jednocześnie lekko upraszczając początek powieści), wszystko zaczyna się od "inteligentnych okularów" i śmierci młodego chłopaka.

Akcja toczy się niesamowicie szybko. Jak to w sieci. O ile "Blackout" zwrócił mi uwagę na kilka aspektów życia, które w normalnej sytuacji nie wydają się zbytnim zagrożeniem, a jeśli już to są mało rzeczywiste i nie każdy musi po przeczytaniu tej książki stać się "prepersem", to po "Zero" przemyśleń jest więcej. Więcej, bo zdarzenia, które są w tej książce opisane dotykają (lub mogą) każdego z nas. I to każdego dnia. 

Żyjemy w świecie, w którym czujemy się bezpieczni. Wydaje nam się, że wyrażając opinie na forach internetowych jesteśmy anonimowi. I mamy rację! Wydaje nam się. Żyjemy w świecie "big data". Bardzo lubię stwierdzenie, że "kto ma wiedzę, ten ma władzę". I to niesamowicie mi do tej książki pasuje. Każda firma zbiera wszelkie możliwe informacje o swoich klientach, żeby dostosować produkt do nich, a tym samym oczywiście zarobić jak najwięcej.

Jeśli szukacie rewelacyjnego kryminału sensacyjnego, który opisuje wydarzenia, które mogłyby dotyczyć Was samych, to "Zero" jest zdecydowanie dla Was.

Podobnie jak "Blackout" "Zero" Was zaskoczy niejednokrotnie. Tej książki się nie czyta, ją się połyka.

Jednym z tekstów, który przewija się na kartach tej powieści jest "Witamy w paranoi". Nie jest moim celem, aby tę paranoję tu siać, ale następnym razem, gdy będziecie się gdzieś rejestrować zastanówcie się 2 razy, czy dane, o które dana witryna prosi faktycznie chcecie zdradzić?

Sportowe podsumowanie sierpnia

Zaczął się wrzesień, najwyższa pora podsumować miniony miesiąc pod kątem aktywności ruchowej.

Po lipcowym urlopie jakoś nie mogłem wejść w dotychczasowym rytm treningowy. Przez nawał obowiązków w pracy też praktycznie mnie nie było na treningach z Pro-Run. Co do nich, to przyznaję, że kilka cięższych treningów rozpisanych przez Grześka, gdzie z własnej głupoty się zajechałem, spowodowało, że kapkę mi motywacja siadła. Na pewno z nich nie zrezygnuję, bo dają mi dużo, nie tylko jeśli o formę chodzi, ale też i o technikę biegu (dzięki Ewa, dzięki Jacek). Summa summarum tak wyszło, że więcej truchtałem samotnie po swoich ścieżkach, niż realizowałem plan treningowy. Zdecydowanie nie jestem z tego dumny.

Co do parkrunu, to też byłem tylko raz, ale tu mam sensowne wytłumaczenie. Mianowicie starty w Biegu Niezłomnych i w Biegu Oborygena, które odbyły się w soboty. Generalnie z obu biegów jestem zadowolony. Specjalnie się o nich rozpisywać nie będę, bo ich opisy są w osobnych tekstach, ale szczególnie jeśli o Oborygena chodzi, to jedno muszę dodać. Mam mieszane uczucia wobec tego biegu. Z 1 strony trasa taka, jakie lubię, czyli wymagająca, a nie płaska i idealna do poprawiania życiówki. Z 2 strony piekielny upał nie dał cieszyć się z w pełni z tego biegu. Miejscami to była serio walka o przetrwanie i jak jeszcze nigdy nie byłem tak blisko, żeby zejść z trasy (i gdybym wiedział jak przez las trafić na metę, to możliwe, że bym to zrobił). Mam nadzieję, że za rok znowu ten bieg będzie w kalendarzu, bo chciałbym się z nim zmierzyć jeszcze raz.

nieregularność aż w oczy kole :/

Teoretycznie, jeśli o kilometraż chodzi, to nie wypadł ten sierpień aż tak źle. Po pierwsze biegowo zrobiłem (aż :p) o 1 km więcej, niż w lipcu, co dało 3 najlepszy miesiąc od kiedy biegam (w sumie 112 km). Licząc z rowerem, to 147 km dało drugi najlepszy rezultat. Powinienem być zadowolony, ale mam jakiś niedosyt. Cieszy za to zdecydowanie fakt, że 4 miesiąc z rzędu robię spokojnie ponad 100 km biegowo.

We wrześniu pora przemyśleć swój plan treningowy. Start w zawodach wstępnie zaplanowany tylko jeden, więc będę mógł poważniej podejść do tematu. Pora na to najwyższa, bo zaczyna do mnie docierać, że do 3. PZU Cracovia Półmaraton Królewski zostało niewiele ponad miesiąc i wypadałoby się dobrze przygotować, jeśli chcę poprawić rezultat z Wrocławia :)

sobota, 27 sierpnia 2016

Bieg Oborygena 2016

Oborniki Śląskie. Urokliwe miasteczko niedaleko Wrocławia. To w nim Pro-Run postanowił zorganizować 27 sierpnia 2016 nowy bieg uzupełniając tym samym kalendarz dolnośląskich zawodów.

Dojazd na miejsce pociągiem doskonały. 20 minut i byłem na miejscu. Samo miasteczko sympatyczne. Dużo zieleni, miła dla oka zabudowa. Sam dworzec pozytywnie mnie zaskoczył. Czysto i naprawdę ładnie.

Mimo wczesnej godziny (byłem przed 9) dało się już odczuć, że będzie upalnie i to bardzo.

Na miejscu organizacja jak zwykle na najwyższym poziomie. W końcu organizował Pro-Run, więc nie spodziewałem się niczego innego :) Samo miejsce startu idealne jak dla mnie. Olbrzymi placyk "Mój rynek", dobrze zadaszony, więc było gdzie się schować przed co raz mocniej atakującym słońcem.


medale już czekały na swoich nowych właścicieli

ani jednej chmurki

Przed samym startem jeszcze szybka rozgrzewka, którą poprowadziła nasza trenerka Jola. Kilkanaście minut ćwiczeń i każdy był już mokry od potu. Zapowiadało się ciężko.

Punkt 11 ruszyliśmy w sile blisko 400 biegaczy.



Trasa. Wiedziałem, że łatwa nie będzie i zdecydowanie nie da się na niej robić życiówek. Wybitnie crossowa przez okoliczny las. Sporo podbiegów i fragment po piachu. I mimo, że nie była najłatwiejsza, to bardzo fajna. Lubię takie trasy, nawet jeśli dają w kość.

Upał z każdą chwilą dawał się co raz bardziej we znaki. Mimo, że sporymi fragmentami lecieliśmy pod osłoną drzew, to wypadając na polanki i mniej osłonięty teren lekko nie było. Na szczęście organizatorzy zapewnili 2 wodopoje i dodatkowo za 5 kilometrem kurtynę wodną rozstawioną przez strażaków. Swoją drogą super sprawa. Dało sporo ulgi i orzeźwiło przed dalszą częścią.

Od 8 km zaczęła się walka samego ze sobą. Jeszcze podczas żadnego biegu "mantra ostateczna" wkurw_teamu nie była tak bliska mojemu sercu jak podczas tego biegu ;)

Trasa miała trochę ponad 10 km. Wynik sam w sobie najważniejszy dzisiaj nie był, ale zmieszczenie się w godzinie na 10 km (ledwo, bo ledwo ale jednak) mnie cieszy.



Mimo wszystko cieszę się, że poleciałem w tym biegu. I to pomimo tego, że zmęczył mnie bardziej niż półmaraton. Warunki ekstremalne, trasa ciężka (aczkolwiek bardzo ładna), ale jednak podołałem. Mam nadzieję, że to jednak dobry prognostyk przed kolejnymi biegami zaplanowanymi na ten rok (Krakowie bój się...nadciągam na połówkę). Sam koncept wydarzenia rewelacyjny. Po całej trasie nawiązania do Aborygenów, Australii. Super pomysł, tylko błagam - na przyszłość temperaturę załatwcie bardziej europejską ;)



W drodze powrotnej, kierując się na dworzec w nagrodę trafiłem na fajną knajpkę z Holbą za 5 zł. Lekko mi szczęka opadła, bo znalezienie tak dobrego piwa we Wrocławiu w tej cenie graniczy z cudem :)

Dobrze, że droga powrotna była bardzo krótka. Cały pociąg zawalony przez ludzi nadciągających (m.in. oczywiście, bo nie tylko) na koncert Rammstein. Zapowiada się dobra impreza, ale mimo wszystko bardziej się cieszę z "wROCK for freedom", na który się wybieram. Hunter, Illusion i Sabaton, będą rządzić w poniedziałek w starej zajezdni przy Grabiszyńskiej :)

sobota, 20 sierpnia 2016

3. Bieg Niezłomnych

Moje oficjalne bieganie datuje się niby na Bieg Firmowy w maju 2015. To były pierwsze zawody oficjalne, takie z mierzonym czasem, medalem i koszulką. Dla mnie jednak pierwszymi zawodami był 2. Bieg Niezłomnych. Bieg, który sam sobie opłaciłem. Pierwsza "dycha" (jako, że po górskim szlaku wokół Ślęży, to ciut do pełnych 10 km zabrakło, bo ciężko tam wyznaczyć atestowaną trasę).

W zeszłym roku nie miałem bladego pojęcia czego się po tych zawodach spodziewać. 10 km robiłem ledwo, po górach absolutnie nie biegałem. Ktoś powie, że Ślęża to nie góra, tylko ciut większy pagórek. Ok, Mount Blanc to nie jest, ale nadal ma w nazwie górę. 

Tak, czy owak darzę ten bieg szczególnym sentymentem. 20 sierpnia 2016 nadszedł dzień, aby wrócić na dokładnie tę samą trasę (organizatorzy zapowiedzieli, że nic w niej nie zmieniają).

Z Wrocka wyruszyliśmy ze znajomymi na 2 auta. Pogoda piękna i mimo tego, że było przed 9 rano, to już dało się odczuć, że będzie ciepło, bardzo ciepło.

Dotarliśmy bez problemów. Pakiet odebrany, zostało nam niecałe 2 godziny do startu. Przebraliśmy się, zjedliśmy ostatni, lekki posiłek przed startem i powoli skierowaliśmy się na rynek w Sobótce na linię startu.

Podobnie jak rok temu na starcie była specjalna scena, dla Żołnierzy Wyklętych. Gromkie "cześć i chwała Bohaterom" na ponad tysiąc gardeł robiło wrażenie, oj robiło.



W końcu ruszyliśmy, podobnie jak rok wcześniej w rytm świetnego kawałka Fortecy "Żołnierze Wyklęci - Niezłomni Żołnierze" 

Wspominając trasę z zeszłego roku spodziewałem się, że będzie znacznie ciężej. Żebyście mnie dobrze zrozumieli. Trasa do najłatwiejszych nie należy, ale jednak rok treningów swoje zrobił i biegło się świetnie.

W sumie to najcięższe były pierwsze 4 kilometry. I to nie wcale z uwagi na fakt, że były jakieś mordercze podbiegi. Te oczywiście były, ale nie aż tak dramatyczne jak np. podczas wycieczki w Karkonosze. Te pierwsze kilometry ciężkie były głównie przez to, że po wąskich ścieżkach biegliśmy wszyscy razem, nie było za bardzo jak się wyprzedzać i dopiero później zaczęło się robić luźniej. 

Na 4 km zaczął się zbieg. Oj dało się odczuć różnicę w prędkości. Biegło się fantastycznie. Trzeba było oczywiście uważać pod nogi, żeby nie zaliczyć ciężkiej wywrotki i nie pamiętam absolutnie nic poza kamieniami (nie było jak i kiedy podziwiać widoków), ale uczucie genialne.

Wynik, w porównaniu do zeszłego roku, został poprawiony o ponad 7 minut, z czego jestem cholernie zadowolony.


Na mecie nie mogło oczywiście zabraknąć fotek :)



Na mecie zabrakło trochę tego pysznego żarcia z zeszłego roku (teraz były tylko 2 bułeczki z serem i szynką), ale i tak warto było. Szczególnie dla genialnego piwa w Schronisku pod Wieżycą ;)

Kilka rzeczy jest dla mnie pewnych. 

Po pierwsze "Niezłomni" bezapelacyjnie pozostają w moim kalendarzu biegowym. Po prostu kocham ten bieg.

Po drugie moje nowe New Balance M860 v6 są rewelacyjne. Jak ktoś szuka butów w przystępnej cenie, z dużą amortyzacją i pronuje, to zdecydowanie polecam.

Za tydzień kolejne zawody. Tym razem nowość od Pro-Run, czyli Bieg Oborygena w Obornikach Śląskich i już się nie mogę tych zawodów doczekać :) Forma najwyraźniej wróciła, a nogi same się rwą do pokonywania kolejnych kilometrów.

Aha. Dzisiaj pykło 700 km w tym roku, więc jestem co raz bliżej postawionego sobie celu, czyli 1000 km.

W przyszłym roku, może powiążę te zawody z wypadem poza Wro. W schronisku pod Wieżycą już z Agą kiedyś byliśmy i było bardzo miło, więc czemu by nie skorzystać i zostać dzień dłużej? :)