piątek, 11 listopada 2016

Bieg niepodległości z wąsem

11 listopada, Święto Niepodległości. Dla jednych to udział w marszu, dla innych odpoczynek w domu, a dla mnie udział w biegu na 10 km w okolicach Stadionu Olimpijskiego. W tym roku był to mój drugi start. W zeszłym roku wystartowałem z ledwo zaleczoną kontuzją kręgosłupa, więc o poprawienie czasu byłem spokojny, ale o wyniku później.

Poranek powitał dosyć niską temperaturą w okolicach 2 stopni. Takie warunki mi jednak nie przeszkadzają, dobrze znoszę niskie temperatury. Mimo zachmurzenia na deszcz się nie zapowiadało, więc zapowiadało się nieźle na ostatni bieg sezonu.

Na stadion dotarłem chwilę po 9. Na dzień dobry zrobiło mi się dobrze, bo organizatorzy (niezawodny Pro-Run) puszczali dobrego, starego, polskiego rocka :) W szatni jeszcze podśpiewywałem sobie z kilkoma innymi chłopakami "Mury" nieodżałowanego Jacka Kaczmarskiego. Tak sobie robi nastrój przed startem!


medale już czekały...nasz trener Jacek postarał się z wizualizacją

W naszej wkurw_grupie spontanicznie w kilku miastach kraju pojawiły się ustawki na wspólną wkurw_fotę, a że jakoś wyszło, że Wrocław ja staram się ogarniać, więc nie mogło zabraknąć przedstartowej dokumentacji. Oczywiście część osób się spóźniło, ale miło było się spotkać.



Krótka rozgrzewka (oj przydała się, bo w ciuchach biegowych dało się już odczuć, że ciągnie od gleby) i o 11 ruszyliśmy w trasę pilotowani przez prezesa Pro-Run przebranego za Piłsudskiego na "Kasztance", czyli pięknym motorze jednego z członków naszego Stowarzyszenia.


Pierwszy kilometr był najcięższy. Uczestników było ponad 1000, więc zanim się towarzystwo rozluźniło, była walka o każdy centymetr trasy...mocno zabłoconej zresztą. Później już było tylko lepiej. I to pomimo tego, że trasa miała sporo zakrętów i liczyła 2 pętle, a po pętlach niespecjalnie lubię biegać. W jednym miejscu trzeba było wyjątkowo uważać, szczególnie biegnąć w dużej grupie, żeby nie wpaść na słupki na drodze do Morskiego Oka, ale poza tym trasa bardzo przyjemna i płaska.

Mimo zakrętów, agrafki i pętli biegło mi się bardzo dobrze. Po cichu jadąc na stadion marzyłem o złamaniu 50 minut. Na taki wynik szans nie było i ukończyłem w 54:33, ale i tak jestem bardzo zadowolony.





Zdecydowanie za rok tu wrócę. Przez chwilę się zastanawiałem, czy nie jechać do Poznania, ale przy 10k ludzi na 10 km przeczuwałem, że będzie ścisk i organizacyjnie może nie być najlepiej. Z relacji znajomych się nie pomyliłem. Może za rok będzie lepiej, ale jednak kocham Wrocław i wolę polecieć sobie kameralnie u nas. Nie chcę Poznania absolutnie krytykować, szczególnie, że mnie tam nie było, ale wolę na "dziesiątki" chyba jednak coś mniejszego.

Ten start był dla mnie ostatnim w tym (o ile nie wydarzy się nic niespodziewanego). Teraz pora na lekki odpoczynek. Nie znaczy to, że robię roztrenowanie i nie biegam. To będzie dalej, ale już 2 razy w tygodniu. Zakładam więcej siłowni i w nowym sezonie atak na 50 minut, żeby łamać ten czas regularnie na "dyszkę".

Przy okazji niedawno zrealizowałem swój plan na 2016 rok, czyli wybieganie 1000 km, więc radość jest tym większa, ale szerzej o tym w innym wpisie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz