W zeszłym roku nie miałem bladego pojęcia czego się po tych zawodach spodziewać. 10 km robiłem ledwo, po górach absolutnie nie biegałem. Ktoś powie, że Ślęża to nie góra, tylko ciut większy pagórek. Ok, Mount Blanc to nie jest, ale nadal ma w nazwie górę.
Tak, czy owak darzę ten bieg szczególnym sentymentem. 20 sierpnia 2016 nadszedł dzień, aby wrócić na dokładnie tę samą trasę (organizatorzy zapowiedzieli, że nic w niej nie zmieniają).
Z Wrocka wyruszyliśmy ze znajomymi na 2 auta. Pogoda piękna i mimo tego, że było przed 9 rano, to już dało się odczuć, że będzie ciepło, bardzo ciepło.
Dotarliśmy bez problemów. Pakiet odebrany, zostało nam niecałe 2 godziny do startu. Przebraliśmy się, zjedliśmy ostatni, lekki posiłek przed startem i powoli skierowaliśmy się na rynek w Sobótce na linię startu.
Podobnie jak rok temu na starcie była specjalna scena, dla Żołnierzy Wyklętych. Gromkie "cześć i chwała Bohaterom" na ponad tysiąc gardeł robiło wrażenie, oj robiło.
W końcu ruszyliśmy, podobnie jak rok wcześniej w rytm świetnego kawałka Fortecy "Żołnierze Wyklęci - Niezłomni Żołnierze"
Wspominając trasę z zeszłego roku spodziewałem się, że będzie znacznie ciężej. Żebyście mnie dobrze zrozumieli. Trasa do najłatwiejszych nie należy, ale jednak rok treningów swoje zrobił i biegło się świetnie.
W sumie to najcięższe były pierwsze 4 kilometry. I to nie wcale z uwagi na fakt, że były jakieś mordercze podbiegi. Te oczywiście były, ale nie aż tak dramatyczne jak np. podczas wycieczki w Karkonosze. Te pierwsze kilometry ciężkie były głównie przez to, że po wąskich ścieżkach biegliśmy wszyscy razem, nie było za bardzo jak się wyprzedzać i dopiero później zaczęło się robić luźniej.
Na 4 km zaczął się zbieg. Oj dało się odczuć różnicę w prędkości. Biegło się fantastycznie. Trzeba było oczywiście uważać pod nogi, żeby nie zaliczyć ciężkiej wywrotki i nie pamiętam absolutnie nic poza kamieniami (nie było jak i kiedy podziwiać widoków), ale uczucie genialne.
Wynik, w porównaniu do zeszłego roku, został poprawiony o ponad 7 minut, z czego jestem cholernie zadowolony.
Na mecie nie mogło oczywiście zabraknąć fotek :)
Na mecie zabrakło trochę tego pysznego żarcia z zeszłego roku (teraz były tylko 2 bułeczki z serem i szynką), ale i tak warto było. Szczególnie dla genialnego piwa w Schronisku pod Wieżycą ;)
Kilka rzeczy jest dla mnie pewnych.
Po pierwsze "Niezłomni" bezapelacyjnie pozostają w moim kalendarzu biegowym. Po prostu kocham ten bieg.
Po drugie moje nowe New Balance M860 v6 są rewelacyjne. Jak ktoś szuka butów w przystępnej cenie, z dużą amortyzacją i pronuje, to zdecydowanie polecam.
Za tydzień kolejne zawody. Tym razem nowość od Pro-Run, czyli Bieg Oborygena w Obornikach Śląskich i już się nie mogę tych zawodów doczekać :) Forma najwyraźniej wróciła, a nogi same się rwą do pokonywania kolejnych kilometrów.
Aha. Dzisiaj pykło 700 km w tym roku, więc jestem co raz bliżej postawionego sobie celu, czyli 1000 km.
W przyszłym roku, może powiążę te zawody z wypadem poza Wro. W schronisku pod Wieżycą już z Agą kiedyś byliśmy i było bardzo miło, więc czemu by nie skorzystać i zostać dzień dłużej? :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz