środa, 29 marca 2017

10. PKO Poznań Półmaraton

Nadeszła wreszcie chwila długo wyczekiwana, czyli 1 z elementów układanki pod tytułem "Korona Półmaratonów Polskich 2017".

Miesiące treningów nie tylko biegowych, ale i wzmacniania kręgosłupa czy mięśni brzucha, katowania się na siłowni i w domu, by wreszcie można było się udać do Poznania przebiec mój 3 półmaraton w życiu.

Trochę żałowałem, że w ostatni weekend marca nie mogłem pojechać do Sobótki na Półmaraton Ślężański. Nie rozumiem decyzji o wycięciu tej połówki z korony. No ale cóż. Mówi się trudno. Nie rozumiem też, czemu Poznań i Warszawa były zaplanowane tego samego dnia... Trzeba było więc się na coś zdecydować.Tak więc padło na Poznań, bo w Warszawie byłem już kilka razy przy innych okazjach i chciałem zwiedzić nowe miejsce. Decyzja okazała się jak najbardziej słuszna, ale o tym później.

Po przyjeździe udaliśmy się na teren Targów Poznańskich odebrać pakiet. Super worek na ciuchy, świetna koszulka i browarek. Zaraz po tym udaliśmy się do hotelu.



Hotel polecił mi kumpel z poprzedniej roboty - Brovaria na Starym Rynku. Jak powiedział, że mają tam własny browar, to dłużej nie szukałem :) I zdecydowanie nie żałuję. Piwo mają rewelacyjne. Szkoda, że Spiż we Wrocławiu nie ma możliwości zrobienia hotelu. Poza świetnym piwem sam hotel, chociaż 3-gwiazdkowy, to zdecydowanie polecam. Czysto, ładnie, w centrum, w życiu bym nie powiedział, że to "tylko" 3 gwiazdki. I nawet to, że z soboty na niedzielę było tam wesele i impreza nie przeszkadzało aż tak bardzo. Mieliśmy pokój dosyć daleko, więc dało się spokojnie spać. 


Okolica hotelu też rewelacyjna. Stary Rynek jest piękny :)





Oczywiście nie mogło się obyć bez spotkania Wkurw_team. Jak to u nas nie mogło się obyć bez jaj. Spotkaliśmy się pod Starym Browarem, żeby potem udać się z powrotem pod Brovarię ;) Fajnie było zobaczyć tych wariatów i spotkać na żywo kilka osób, z którymi dotąd się tylko pisało na grupie na fb.

Długo jednak siedzieć nikt nie miał zamiaru. W końcu następnego dnia ważny bieg, a jeszcze noc skracana była o 1 godzinę.

Ktoś by mógł powiedzieć, że skoro to miała być moja 3 połówka, to stress będzie mniejszy. Nic z tych rzeczy. Co prawda zasnąłem bez problemów i nawet niespecjalnie mi to wesele w hotelu przeszkadzało, ale rano wstałem przed budzikiem i nerwowo kręciłem się po pokoju.

Na śniadanie kilka kromek pysznego, ciemnego chleba z nutellą (Aga się śmiała, że na mnie szkoda było śniadania w hotelu), szybka kawka, stoperan i można było udać się w kierunku startu. Obowiązkowa fota grupowa, planowanie taktyki i kto z kim biegnie. Potem atak na TOIki gdzie z Alanem zgubiliśmy Roberta, z którym mieliśmy biec razem :) Tłum jak cholera, w końcu startowało ponad 11 tysięcy.



Pogoda była idealna. Kilkanaście stopni, piękne słońce.

Czuć było, że napięcie narastało. Wreszcie ruszyliśmy. Biegłem razem z Alanem, z którym mieliśmy wspólnie pomagać sobie złamać 2h. Jak się później okazało, to że Alan praktycznie mieszka na siłowni i prowadzi bardzo zdrowy tryb życia spowodowało, że to on ciągnął mnie, za co mu wielkie dzięki. 

Jak to na początku tak dużego biegu w kilku miejscach trafiliśmy na zator, w których znacznie musieliśmy zwolnić, ale już od 3 km spokojnie mogliśmy przeć do przodu.

Tempo od początku było dosyć ostre, ale też i takie ciche założenie mieliśmy, żeby zbliżyć się jak najbardziej do 1h50. Co chwilę sprawdzaliśmy średnie tempo, które długo utrzymywało się na poziomie 5:12/km. Współpraca z Alanem układała się super chociaż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że był w stanie polecieć znacznie szybciej. Punkty z wodą przez większość trasy omijaliśmy, żeby nie tracić cennych sekund. Korzystaliśmy z mojego bidonu.

Pierwszy żel poleciał już koło 12 km.

Niestety koło 16-17 km zaczął mnie łapać kryzys. Jasnym stało się, że o zbliżeniu się do 1h50 mogę zapomnieć, to był zbyt ambitny cel na ten dzień. Ale z 2 strony to kurde przecież jechałem do Poznania z założeniem zejścia poniżej 2h, więc i tak było zajebiście :)

Pozostała walka z własnymi słabościami i co raz mocniejsze motywowanie się do dalszej walki.

Meta była umiejscowiona w hali Targów Poznańskich. I zdecydowanie było to lepiej rozwiązane, niż w Krakowie. Miejsca o niebo więcej, było gdzie "umierać" po biegu, a że końcówka była ostra, to i się przydało.

Szybkie spojrzenie na garmina i zaraz pojawiła się radość na umęczonej twarzy. Życiówka poprawiona o ponad 6 minut...1h53m37s!! I do tego całkiem fajny medal...a ciężki jak cholera ;)


Teraz można było już zebrać resztę ekipy, odebrać browara (zajebisty Miłosław) i makaron (pyszny...a może to ze zmęczenia?), i zacząć dochodzić do siebie.


Pierwszy element projektu "Korona Półmaratonów Polskich 2017" został zrealizowany i to w czasie lepszym niż pierwotnie zakładałem. Teraz nie mogę się doczekać już kolejnych, a szczególnie Nocnego Półmaratonu we Wrocku...ma swoją magię, no i to była moja pierwsza połówka, więc będę kochać ten bieg zawsze.

Wnioski luźne? Poznań bardzo fajne miasto. Organizacja na najwyższym poziomie. Jak w przyszłym roku znowu będzie się nakładać na Sobótkę i Warszawę, to się wkurzę, bo Sobótki już na bank nie odpuszczę, a i stolicę chciałbym biegowo zaliczyć.

Do zobaczenia gdzieś na trasie.


niedziela, 5 marca 2017

Dziesiątka Wroactiv

Sezon biegowy już na dobre się zaczął. Tydzień wcześniej Tropem Wilczym, a dziś padło na Dziesiątkę Wroactiv na Stadionie Miejskim. Pogoda cały weekend wręcz idealna do biegania. Lekkie zachmurzenie i ok. 13 stopni. Nawet lekki wiatr specjalnie nie przeszkadzał (do czasu, ale o tym później).

Jak to przed startami w domu usiedzieć nie mogłem, mimo że start był dopiero na 12. Sporo przed 11 byłem na miejscu lustrując trasę. Na dzień dobry zrozumiałem, że końcówka da mi po dupie, a to przez może niezbyt mocny, ale dosyć długi podbieg pod esplanadę Stadionu Miejskiego. No nic, wpływu nie miałem na to, a poddawać się przecież nie zamierzałem. 

Po 11 dojechali znajomi. Obowiązkowo fota przed startem musiała być.

Ta ruda cholera przyjechała specjalnie z Warszawy na ten bieg :)

Po focie ruszyliśmy na start. Asekuracyjnie zapisany byłem na powyżej 50 minut. Zapisywałem się już jakiś czas temu, gdy nie byłem pewien formy, więc przed startem czułem że może być lepiej, szczególnie mając w pamięci zeszłotygodniowy start po dosyć trudnej technicznie trasie.

Kilka minut po 12 ruszyliśmy zwartą grupą. Po 1 kilometrze wspominany wcześniej podbieg (na tym etapie biegu jako zbieg). Starałem się jednak nie szarżować. Przed nami było jeszcze ponad 8 km.

Pierwsza dycha z takimi międzyczasami bez przechodzenia w marsz

Trasa biegu rewelacja. Żadnych dziur na drodze, dużo prostych. Nic tylko pędzić przed siebie. Nawet wiatr specjalnie nie przeszkadzał...aż do 7 kilometra, na którym zaczął łapać kryzys i część mnie szukała wymówki, żeby przejść w marsz. Udało się ten moment przezwyciężyć. Swoje zrobiło to, że co raz wyraźniej widziałem, że 50 minut może dzisiaj paść. 

8 kilometr...wiatr i podbieg. Tak jak na początku napisałem. Niby nie był duży jeśli o nachylenie chodzi, ale w dupę dał strasznie. Po nim dopiero musiałem walczyć z sobą, żeby nie zwolnić. 50 minut wiedziałem, że spokojnie złamię, ale chciałem pobić życiówkę. Kilka motywujących myśli, których lepiej tu nie cytować i rwałem dalej. 

I udało się. Nie dość, że 50 złamana, to i życiówka poprawiona. Oficjalny czas zawodów 48:32. Czas wg Garmina na endo 48:17. Było pięknie!


Potwierdza się, że dobrze przepracowana zima procentuje na wiosnę. Swoje zrobiło też to, że od tygodnia biorę desmoxan i nie palę. Nie odcinało mnie w ogóle na trasie, poza tym cholernym podbiegiem.

Teraz pora już na Poznań i rozliczenie się z 2h na dystansie półmaratonu.

Do zobaczenia na trasie!

piątek, 3 marca 2017

Sportowe podsumowanie lutego

Luty minął to i podsumować by go wpadało.

118 km w biegu, 5 wizyt na siłowni, 23 dni robienia plank i kolejne tygodnie z pompkami (Zaczęty tydzień 6 wyzwania...w 8 seriach w sumie wychodzi 214 powtórzeń. Boli jak cholera). Na koniec jak ta wisienka na torcie "trening cardio", czyli zajebisty koncert Accept i Sabaton :)






Jeśli o kilometraż chodzi to w sumie spodziewałem się więcej, ale ważne że spokojnie przekroczyłem 100 km. Kilka treningów musiałem odpuścić, a to przez powrót z Zurychu, a to przez obowiązki w domu, czy pracy. Nie ma co jednak marudzić, źle nie było. Szczególnie, że zaczął się oficjalnie nowy sezon biegowy i to zaczął od bardzo fajnego wyniku (więcej TU).

Regularne machanie pompek też już powoli przynosi efekty wizualne. Na pewno nawet jak już wyzwanie zakończę, to z nimi się nie rozstanę, bo perwersyjnie polubiłem jak mięśnie palą po zrealizowanej serii. Poza tym nawet jak nie mam czasu na siłownię to chociaż to sobie robię. No i jednak robienie 200 pompek co 2 dzień ma więcej sensu chyba, niż 1,5 godziny siłowni raz czy dwa na tydzień ;)

Marzec to już bieganie na poważnie. Na początek Dycha Wroactiv i na koniec połówka w Poznaniu. Nie ma, że boli, trzeba się rozpędzić i nabić kilka(dziesiąt? :D) kilometrów więcej :)

Do zobaczenia na trasie.