niedziela, 26 lutego 2017

Bieg Tropem Wilczym 26-02-2017

Po 4 miesiącach przerwy zimowej "nadejszła wiekopomna chwila" rozpoczęcia nowego sezonu startowego. Brakowało mi już tego napięcia i spotkań ze znajomymi. Całą zimę pracowałem budując formę na nowy rok, ale treningi to jednak nie to samo co starty w oficjalnych zawodach.

I tak oto w niedzielny poranek udałem się na ukochany Stadion Olimpijski, żeby wystartować w Biegu Tropem Wilczym. Fajne zawody, którego tego samego dnia odbywały się w wielu miastach w Polsce.

Dzień przed biegiem pojechałem odebrać pakiet startowy. Święcie przekonany, że w kilka minut załatwię sprawę mocno się zdziwiłem sporą kolejką. Swoje trzeba było odstać i nawet przed półmaratonami tyle to nie trwało, ale dzielna ekipa Pro-Run sprawnie się uwijała.

Wieczorem się spakowałem i nie pozostawało nic innego, jak grzecznie położyć się spać. Chwilę przed 7 w niedzielę budzik kazał wstać. Szybki spacer z psem, kilka kanapek z pastą sezamową z kakao i mogłem ruszać. W słuchawkach Amon Amarth dbał o odpowiednio bojowe nastawienie.

Jak to ja na miejscu byłem oczywiście sporo za wcześnie, ale lubię na spokojnie chłonąć atmosferę przed startem i sprawdzić co przygotowali organizatorzy. Fajnie prezentowała się grupa rekonstrukcyjna, która rozbiła mini obóz partyzantów. 

Nad nami wisiały chmury, z których lekko pokropiło, ale na szczęście na tych kilku kroplach tylko się skończyło. 


Medale już czekały na uczestników

Już przebrany spotkałem Andrzeja, kumpla z treningów z Pro-Run, z którym zrobiliśmy lekką rozgrzewkę.



Zdjęcie z profilu Pro-Run

Minuty do startu mijały i wreszcie chwilę po 10 ruszyliśmy na trasę, która była taka sama jak w listopadzie podczas Biegu Niepodległości. 2 pętle w okolicach Morskiego Oka i Stadionu Olimpijskiego. 

Realnie zakładałem, żeby przebiec te 2 pętle po 5 km w czasie ok. 53 minut. Od samego początku tempo było jak na mnie dosyć mocne, momentami schodzące poniżej 5 min/km i musiałem się mocno pilnować, żeby na dzień dobry nie przeszarżować. Plan udał się całkiem nieźle. Najgorszy moment trasy? Między 2 a 3 kilometrem. Ścieżka obok Morskiego Oka strasznie nierówna, ale biegałem już po gorszych dziurach.

Kryzys zaczął łapać koło 7 kilometra. Czułem już, że tempo było mocne, co potwierdzał również garmin, ale im bliżej było mety tym lepiej widziałem, że nie tylko pierwotnie zakładany czas jest w zasięgu, ale i złamanie granicy 50 minut.

Koniec końców bieg ukończyłem w czasie 50:45 i z tego wyniku jestem więcej niż zadowolony. Jako, że trasa była identyczna do ostatniego startu w 2016, to mogłem porównać wyniki. W listopadzie ukończyłem w czasie 54:33. Wychodzi na to, że zimę przepracowałem nieźle i co raz bliżej jestem zmiany 5 z przodu na 4, a to jeden z celów na ten sezon :) Kolejna próba już za tydzień podczas Wroactiv.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz