środa, 31 maja 2017

Mój pierwszy raz...z fizjo

Przez te 2 lata od kiedy biegam udawało się uniknąć poważniejszej kontuzji.
Jasne, padła mi kostka z winy fatalnych butów. Na kilka dni w 2015 z biegania wyłączył mnie kręgosłup (tu akurat po części wina siedzącego trybu życia, pracy w korpo przy kompie i zbyt dużego ciężaru na siłowni). Obie sytuacje skończyły się wizytą u ortopedy i skierowaniem do fizjo. To były jednak w sumie drobne urazy (chociaż bolesne), a wizyty u fizjoterapeuty ograniczały się do ćwiczeń McKenziego na kręgosłup czy ultradźwięków na kostkę.

W ostatnim miesiącu zaczęły mnie jednak dosyć mocno boleć piszczele. Do tego stopnia, że o ile po kilkuset metrach biegu ból przechodził, to co zatrzymanie na światłach to ponowny start wiązał się ze zgrzytem zębów. Dzień po takim treningu miałem nawet problem z chodzeniem. Jak nic przeciążenie, na które troche pomagała sauna i lodowate okłady. Cały maj "dzięki" temu treningowo, to była jedna, wielka porażka.

Zbliża się jednak mój główny start tego sezonu, więc żeby nie marnować czasu na odpoczynek i brak ruchu postanowiłem udać się wreszcie prywatnie do fizjo. Akurat na grupie Pro-Run na FB kolega pytał również o fizjo i zasugerowany został Marcin Kowalski z Well Therapy. No to postanowiłem się również zarejestrować. W końcu jak się chce życiówkę na nocnej połówce zrobić, to samym odpoczynkiem i leżeniem na kanapie, czy machaniem ciężarami na siłce się tego nie zrobi.

Kompletnie nie wiedząc czego się spodziewać pojechałem pełen nadziei, że po wizycie będzie mi lepiej. Po wejściu do mieszkania, w którym Marcin ma gabinet przywitały mnie jęki i soczyste "kurwy" pacjenta przede mną. Już za chwilę miałem zrozumieć czemu tak reagował :)

Przyszła kolej na mnie. Krótki wywiad co mi dolega i Marcin zaczął pracę nad moimi mięśniami. Już pierwsze wbicie się łokciem w mięsień czworogłowy i zawyłem z bólu. To (i kolejne minuty prac Marcina) pokazało, że to co dotąd uznawałem za rozciąganie i rolowanie w moim wykonaniu można było o kant dupy rozbić ;)

Ból w łydce jednak z każdą chwilę i każdym ćwiczeniem ustawał. Przeciążenie mięśnia płaszczkowatego z każdą minutą i kolejnym wbiciem się w punkt spustowy spięcia poszczególnych innych mięśni ustępowało.

Na koniec Marcin pokazał mi się jeszcze kilka nowych ćwiczeń rozciągających (znowu okazało się, że rozciągać to ja się kompletnie nie umiem, albo robię to po macoszemu, żeby tylko zagłuszyć wyrzuty sumienia).

Po wizycie miałem odpocząć jeszcze 3 dni i dopiero pójść zrobić kilka delikatnych kilometrów, żeby zobaczyć, czy ból już całkiem ustąpił. Było zdecydowanie lepiej niż przed wizytą, aczkolwiek sprawność nie do końca wróciła, więc wizytę powtórzyłem. Za 2 razem ból był już znacznie mniejszy. Poważne podejście do tematu rozciągania zrobiło swoje :)

Po tych 2 wizytach już rozumiem moich znajomych biegaczy, którzy mówią, że idąc do fizjo wiedzą, że będzie boleć, ale po tym bólu przyjdzie ulga.

Marcina jako fizjo zdecydowanie polecam. Żeby nie było to jako człowiek też :) Przesympatyczny gość.

Pomijając fakt, że dzięki jego pracy czuję się znacznie lepiej, to dodatkowym zyskiem tych 2 wizyt jest to, że poważnie zacząłem podchodzić do tematu rozciągania. I to nie tylko po treningu, ale wieczorem, na koniec dnia. Cóż jak to często u mnie - najpierw musiało poważnie zaboleć, żebym się czegoś nauczył. Teraz jeszcze muszę się zebrać w sobie, żeby też rolowanie poprawić. Robię je, ale za często mam tendencję do odpuszczania, gdy któryś mięsień zaczyna boleć. Lepiej, żeby zabolało przy rolowaniu, niż podczas biegania.

Taki to był mój pierwszy raz z fizjo :) Nie ma się czego bać. Jasne, będzie boleć. Momentami bardzo. Momentami bluzgi lecieć będą często (na pocieszenie Marcin powiedział, że dziewczyny potrafią przekląć dużo bardziej niż ja podczas naszego pierwszego spotkania, a trochę można się było nasłuchać). Summa summarum lepiej jednak pocierpieć przez godzinkę (nawet niecałą, bo przecież nie przez całą godzinę fizjo pracuje nad mięśniami), niż męczyć się kilka/naście dni z przeciążeniem, czy ryzykować poważniejszą kontuzję.

Oby jednak wszelkie napięcia, czy inne bóle nas wszystkich omijały.

Do zobaczenia na trasie.

niedziela, 21 maja 2017

2 w 1, czyli Bieg Firmowy i Sky Tower Run 2017

2 lata temu moimi pierwszymi zawodami biegowymi był Bieg Firmowy. Od tego czasu startuję w nich co roku. Dystans 5 km. W drużynie od zeszłego roku jest 5 zawodników. Lubię ten bieg, bo raz że mam do niego sentyment, a dwa że mogę spotkać znajomych z moich różnych firm.

Nie mogłem więc i w tym roku odpuścić. Dzień wcześniej wróciłem z delegacji. W domu byłem dopiero koło północy, więc szybko do wyra, żeby odpocząć przed startem. Niby tylko 5 km (w praktyce ok 200 m mniej...uroki biegów nieatestowanych), niby zabawa i start bez spiny, ale wiadomo, że chciałem poprawić wynik z zeszłego roku. Trochę martwiło, że od kilku dni dosyć mocno bolały piszczele. No ale co było zrobić?

Ze znajomymi z roboty spotkaliśmy się koło 11. Kolega miał lecieć 2 zmiany, bo inny nie zdążył wrócić ze swojej delegacji. Jesus to jednak mocny zawodnik, który ten bieg traktował jako przetarcie przed swoim triatlonem (1/8 IM) tydzień później. Czas na jaki się nastawiał (18 minut) budził respekt. W ogóle nasza drużyna zapowiadała się mocno. Każdy z nas miał zejść poniżej 25 minut. Plan zrealizowaliśmy z nawiązką. Jesus nie dość, że najpierw zrobił 18:45, a potem ciut ponad 20 minut, to pozostałe wyniki też były mega. 21 minut, moje 21:59 i ciut ponad 23. Summa summarum całościowo 1:45:23 i 37 miejsce drużynowo na 1144!!

Jak się biegło? Nad wyraz przyjemnie. Przed startem wiało jak cholera i wszyscy się obawialiśmy na ile przeszkadzać będzie wmordęwind. Po starcie jednak niespodzianka. Wiatr nie przeszkadzał, temperatura ok 15 stopni. Warunki idealne. Najgorzej było na pierwszych 500 metrach, kiedy kilka osób szybko mnie wyprzedziło i było ryzyko, że pognam za nim spalając się na pierwszym kilometrze. Starałem się jednak na to nie zwracać uwagi. Ja miałem swój plan i starałem się go trzymać. Chciałem lecieć tempem na ok. 5 min/km. Podpiąłem się pod grupkę przede mną i ich się trzymałem całe 5 km, dopiero na samej końcówce przyspieszając. Kilka razy kryzys próbował łapać, ale szybka wewnętrzna zjebka, że zostało już niewiele i doleciałem. Na mecie trochę szkoda, że zabrało 180 m do pełnej piątki, bo byłaby oficjalna życiówka, a tak to życiówka weszła na 3 km. No trudno, oficjalnie się zrobi na którymś parkrunie ;) Średnie tempo wyszło 4:37. Dawno już tak szybko nie biegałem czegoś innego, niż przebieżki.



Normalnie po biegu poszedłbym na piwko i oszukał dawno nie widzianych znajomych. Tym razem jednak było inaczej, ponieważ na 15:30 czekał mnie start w Sky Tower Run. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że 2 biegi w trakcie dnia, z czego jeden to wbieganie po schodach najmądrzejsze nie jest. Szczególnie z kontuzją. Ten bieg jednak chodził za mną już od zeszłego roku i chciałem się sprawdzić.

minuty przed startem

49 pięter, 1142 schody. To na nasz czekało. Poza powiedzmy to "normalnymi" zawodnikami, swoje mistrzostwa mieli również strażacy. Już sam ich widok w rynsztunku bojowym budził respekt. Tym większy, gdy juz samemu się wbiegło na górę bez ekwipunku ważącego ponad 20 kg.


15:30 ze swoją grupą stanąłem na starcie. Nikt jakoś się nie kwapił ruszyć na górę. No to poleciałem pierwszy. Kilkadziesiąt metrów dobiegu do faktycznego startu a'la start zjazdowy na nartach i wio. Kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Pierwsze schody radośnie próbowałem biec i przeskakiwać po 2-3 schody. Mina lekko zrzedła jak na 2 piętro trzeba było zrobić 2 obroty. Od 4-5 piętra już nastąpiła zmiana taktyki z biegowej na szybki chód. Wbrew pozorom nie same nogi ostro pracowały, ale i ręce, którymi podciągałem się na poręczach. Pomagało to bardzo. 

Do 20 piętra szło nieźle. Na szczęście na klatce schodowej nie było gorąco. Nawiew działał jak złoto. Po 20 piętrze nogi zaczynały odczuwać zmęczenie. Od 30 mięśnie paliły żywym ogniem, ale nie zatrzymywałem się poza 2 szybkimi przystankami na łyk wody. 

Wreszcie udało się wpaść na metę na 49 piętrze. Ledwo żywy i ledwo łapiący oddech, ale szczęśliwy.

Widoki zza okna rekompensowały całe zmęczenie.




Trasę zrobiłem w 9:42. Najlepsi robią to w ok. 5 minut, ale do nich nie mam zamiaru się porównywać. Ja nie wiedziałem na co się nastawiać, ale gdzieś koło 10 minut chciałem się zakręcić, więc zadowolony jestem.


Generalnie fajna impreza i coś innego niż bieganie w normalnych zawodach. Polecam :)
Inna sprawa, że może jednak bieganie 2 zawodów w ciągu dnia, gdzie w żadnych nie odpuszczałem, a do tego leciałem z kontuzją to nie jest najlepszy pomysł.

Czy za rok wrócę na Sky Tower (bo na firmowy oczywiście, że tak)? Jeśli termin nie będzie kolidować, to raczej tak. Fajnie jest się tak sprawdzić. Inna sprawa, że płacenie 60 zł za mniej niż 10 minut zabawy też się średnio kalkuluje, ale nikt nie powiedział, że biegacze są normalni :)

Teraz czeka mnie trochę odpoczynku, żeby piszczele doszły do siebie i wizyta u fizjo. Pora się regenerować pod nocną połówkę.

Do zobaczenia na trasie.

sobota, 13 maja 2017

Weekendowe bieganie w Kielcach, czyli zlot w mateczniku Wkurw_Team

Już jakoś od blisko 2 lat jestem członkiem Wkurw_Team. Już od dawna w dyskusjach na grupie na fb przewijał się temat wspólnego, oficjalnego biegu i integracji. Nie raz spotykaliśmy się na różnych biegach, w różnych miastach na wspólnej fotce przed biegiem, albo wspólnym piwku dzień wcześniej. Lud jednak domagał się igrzysk, czyli takiego oficjalnego "naszego" biegu...No i nadejszla wiekompomna chwila przy okazji 3. sieBiega Półmaratonu w Kielcach.

Niby miał to być bieg na luzie i dla zabawy, bez ciśnienia na jakiś wybitny czas, ale cieszyłem się na ten weekend jak głupi. Wreszcie spotkać tych pokręconych wariatów na żywo, albo znowu zobaczyć znajomych, których miałem okazje poznać czy przy okazji innych biegów.


Z góry wiedziałem, że zabawa będzie przednia i absolutnie się nie zawiodłem.


Oczywiście biegiem głównym weekendu miała być połówka, ale dzień przed nią zaplanowane mieliśmy również zbieganie z kieleckiego Telegrafu :) 


Do samych Kielc przyjechałem już w piątek przed 22. Szybki meldunek w hotelu i wio na integracyjne piwko. Dobrze, ze długo na nim nie siedziałem, bo sądząc po opowieściach niektórych osób było w nocy grubo ;)


Tak czy owak wyprawa zaczęła się iście epicko. Żartów i śmiechu było co nie miara. Ja przy okazji zrealizowałem swój niecny plan, czyli zebranie wywiadu pośród wkurw_ultrasów i trailowców odnośnie sprzętu na tego typu biegi. Dzięki temu mam już plan w co zainwestować zarówno na biegi górskie (czy trailowe), jak i ultra. Asfalt jest spoko do trzaskania życiówek i potrafi cudownie zmęczyć, ale jakoś ciągnie mnie w góry. Kto mnie zna dłużej, ten wie ze akurat góry u mnie to nic dziwnego. Kocham je bardzo.


Piątek w Kielcach przywitał mnie deszczem. Z radością w sobotę rano zobaczyłem, że na zBieg po Telegrafie wyszło piękne słoneczko, a temperatura oscylowała wokół 20 stopni. To nie tak, że boję się deszczu, czy tym bardziej niskich temperatur, ale jednak lecą z góry w dół po leśnej ścieżce wolałem mieć suchy grunt pod nogami.


Nie mogąc się doczekać wyruszyłem oczywiście dużo wcześniej. W sumie zebrało się nas na ten bieg 34 osoby biegnące. Osób towarzyszących niestety nie zliczyłem. Co o trasie? Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć. Ścieżka miedzy drzewami po trasie downhilowej, różnica wzniesień 100 metrów na trasie ok 200 metrów...No generalnie hardcore.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh5tk-cKCEr_tyV0yku__pipltECfFFR82YQMhF7bGHVvWOW9d5UhN7DIFsUcr6UxJl64lbpgaprvTM2H9SSqXHhcLt0fU3E2ssIp4Q_hmzHRq8W3kWlSlCGcbAyBiahy49BeM6yU5zujkG/s400/20170506_103151_Richtone%2528HDR%2529.jpg

Zwartą grupą weszliśmy na szczyt sprawdzić trasę i zaczęliśmy startować. To było niby tylko 220 m wg garmina, ale przez tę stromiznę, korzenie i kamienie dało się odczuć ten bieg. Nawet pomimo tego, ze zleciałem to w 1 minute 46 sekund (tak, jeden z gorszych czasów, ale nie czas tu był najważniejszy).


https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEin_FGj9TtXFdeWv7iEQZWzd2ddBZqNAzekdir84ohv0CUzZkcCWY9-zV3Q4XGlLltMkDsrGutptNF7N4O5Pr8fbCY99ii4lbUl0LquCBUworvboJ0-8wQmcsKvse1ffBk-vnAlHgevUIgX/s320/IMG_7461.JPG

Zabawa FENOMENALNA, chociaż niebezpieczna i nie wiem jakim cudem nikt tam się nie wywalił ;)


https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiN3-JPOGxwRUQ85Fp9H8Vp7wRltFbHlAx1rleT9NhaFC3whgTS4P-g0muY0K2lV_gAMzZeSrY8tBrUf28-6_vNTraQFHaS6l9hqwY91ZLSKbCFYKR0ikMhK_7LTB3tOKFxlAVOYTCxCTLt/s400/18274784_1834714493459699_6223379588138123682_n.jpg
zdjęcie sprzed "startu" dzięki uprzejmości Dark Side Runners

Po zabawie na Telegrafie cześć z nas pojechała odebrać pakiety na polówkę, a potem udaliśmy się coś wspólnie zjeść. Jak ktoś będzie miał przyjemność i okazję być w Kielcach, to polecam knajpę "Kilo maki". Zajebiste pizze, a i makarony ludzie sobie chwalili.


Późnym popołudniem dołączyła do mnie Aga, wiec spędziliśmy milo ten czas spacerując po urokliwych Kielcach i rozkoszując się wolnym czasem.


Niedziela to już był czas poważniejszego biegania. Poważniejszego w sensie dystansu, bo poza tym to polowa składu miała kaca (mam pewne wątpliwości czy niektórzy zdążyli wytrzeźwieć). Same Kielce to jednak góry świętokrzyskie, wiec trasa nie zapowiadała się na łatwa. 


Przed startem obowiązkowo musieliśmy strzelić sobie fotkę.


https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjXje9BEcAKGCW_z_2m7mSJ4LeqVPgUxa_HK9_AJtSLv_kVzYF6vZig3U5afYO2j2OfTaNq7BmMHRsMnkMx1uHhlwTXO8Uwr6rhP_OKmysu3-0glZjR0dNANftAMlDwwAE8El6_hyqRBXpY/s400/18274828_1539091659465294_9032882748847657054_n.jpg
niestety nie pamietam kto to foto robil...niestety nie jest moje

Tak na prawdę nie miałem pomysłu na ten bieg. Z 1 strony wiedziałem, ze życiówki tam nie zrobię. Na chłodno potem analizując bieg doszedłem do wniosku, że dałoby rade, ale o tym za chwile. Inna sprawa była taka, ze chciałem pobiec ze znajomymi. Większość ustawiała się jednak na czas 2:20. To nie tak, ze uważam ze 2:20 na dystansie półmaratonu przynosi jakakolwiek ujmę. Absolutnie nie. znam jednak siebie i wiem, ze jak już zaczynają się zawody, to ja i tak będę starał się cisnąc. Ot męska ambicja.


I niestety za tę ambicję zapłaciłem. I to zapłaciłem srogo. Po kilkuset metrach spokojnego biegu z naszą głośną, kolorową i wesoła grupa ruszyłem mocniej do przodu z planem dogonienia pacemakerów na czas 1:50. I to mnie niestety zabiło w dalszej części trasy. Gdybym się nie podpalił na pierwszych 3 km i spokojnie janushował, powoli goniąc pejsów to pewnie bym nie zdechł już jakoś na 13 km. Od tego momentu to była kurewska walka z samym sobą, żeby w ogóle ukończyć ten bieg. Jasne, swoje zrobiły też podbiegi, ale bądźmy szczerzy, one nie były znowu aż tak ostre. Dlatego też, gdybym zaczął ten bieg normalnie, od razu ustawiając się za pacemakerami na 1:50 to uważam, że była realna szansa na złamanie tego czasu. No ale cóż. Czasem trzeba tak dać dupy, żeby na przyszłość już takich błędów nie popełniać.


https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEixdu0blAQGX30diPdiaQOQ3VFag99QgVE6e63WXqX76M2T-AX44lWAkUUDIZBZw99wFNAHUSG2PCFPiZ_Kr_8kBpzRZKBkZ5ovryvcXi_Dytc1QhfvZ0lP6y2HrWZDqeO-SkOltysmzqeK/s400/18342155_385302491870535_8995298125324990682_n.jpg
foto by Tomasz Skowronek (In HOCUS)

Pisząc to blisko tydzień po nadal czuję łydki i piszczele...muszę dać im trochę więcej czasu na regenerację, bo się skończy kontuzja.


Tak czy owak czas udało się nawet niezły wykręcić, bo wyszło 01:55:56. Było poniżej 2h, więc jest spoko (o ile ktoś loga na mendo nie sprawdzi i nie zobaczy tego galołejowania od połowy trasy).


https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgkjLEdj5mIicPU6YlOCt08_D7aiCZ5xW4ssLIWliC-zyfts6wy1EXzV8yseqZ3Y-3eSqDU7-Jcr9j2X9Kf8M5JTkfclOMGSVQ_OEwZ2itYco2010YoQ5vJ6HS6h-0QEdFAw8GX4WZSu34c/s400/18341968_385301758537275_4901714723444103314_n.jpg
foto by Tomasz Skowronek (In HOCUS)

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgBh5LHbXpBIQpwfqCj0kuq0eE5cEtR0GNUn_7hAUrS2GxpwDL3IwgVkQrCcjTNBvyZXVW8qEl-11k8BAErZA0HTj4hfXKt3yvoSMZWuLrYk6kQThVhA7An8y8ww6mPw-helO7bLYZZQ7_b/s400/20170507_120704_Richtone%2528HDR%2529.jpg

To był jeden z najfajniejszych biegów, w jakich wziąłem udział. Nie chodzi tylko o spotkanie z moimi wariatami. Sama atmosfera Kielc jest mega. Bieg duży nie jest. Uczestników było ciut poniżej tysiąca, ale może własnie dzięki temu było rodzinnie, a organizatorzy dbali o uczestników. No jednej rzeczy mi zabrakło...piwka na mecie ;) No ale przecież to impreza biegowa, wiec sami sportowcy :p

Rozpisałem się, a i tak żadne słowa nie oddadzą całości. Kto był, ten wie. Uwielbiam ten mój Wkurw_Team. Czapki z głów przed Karolina i Maćkiem, że od sklepu internetowego z koszulkami doszli do tego, ze ludzie zjeżdżają się z całej Polski, żeby się spotkać, pożartować i pobiega :)