Niby miał to być bieg na luzie i dla zabawy, bez ciśnienia na jakiś wybitny czas, ale cieszyłem się na ten weekend jak głupi. Wreszcie spotkać tych pokręconych wariatów na żywo, albo znowu zobaczyć znajomych, których miałem okazje poznać czy przy okazji innych biegów.
Z góry wiedziałem, że zabawa będzie przednia i absolutnie się nie zawiodłem.
Oczywiście biegiem głównym weekendu miała być połówka, ale dzień przed nią zaplanowane mieliśmy również zbieganie z kieleckiego Telegrafu :)
Do samych Kielc przyjechałem już w piątek przed 22. Szybki meldunek w hotelu i wio na integracyjne piwko. Dobrze, ze długo na nim nie siedziałem, bo sądząc po opowieściach niektórych osób było w nocy grubo ;)
Tak czy owak wyprawa zaczęła się iście epicko. Żartów i śmiechu było co nie miara. Ja przy okazji zrealizowałem swój niecny plan, czyli zebranie wywiadu pośród wkurw_ultrasów i trailowców odnośnie sprzętu na tego typu biegi. Dzięki temu mam już plan w co zainwestować zarówno na biegi górskie (czy trailowe), jak i ultra. Asfalt jest spoko do trzaskania życiówek i potrafi cudownie zmęczyć, ale jakoś ciągnie mnie w góry. Kto mnie zna dłużej, ten wie ze akurat góry u mnie to nic dziwnego. Kocham je bardzo.
Piątek w Kielcach przywitał mnie deszczem. Z radością w sobotę rano zobaczyłem, że na zBieg po Telegrafie wyszło piękne słoneczko, a temperatura oscylowała wokół 20 stopni. To nie tak, że boję się deszczu, czy tym bardziej niskich temperatur, ale jednak lecą z góry w dół po leśnej ścieżce wolałem mieć suchy grunt pod nogami.
Nie mogąc się doczekać wyruszyłem oczywiście dużo wcześniej. W sumie zebrało się nas na ten bieg 34 osoby biegnące. Osób towarzyszących niestety nie zliczyłem. Co o trasie? Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć. Ścieżka miedzy drzewami po trasie downhilowej, różnica wzniesień 100 metrów na trasie ok 200 metrów...No generalnie hardcore.
Zwartą grupą weszliśmy na szczyt sprawdzić trasę i zaczęliśmy startować. To było niby tylko 220 m wg garmina, ale przez tę stromiznę, korzenie i kamienie dało się odczuć ten bieg. Nawet pomimo tego, ze zleciałem to w 1 minute 46 sekund (tak, jeden z gorszych czasów, ale nie czas tu był najważniejszy).
Zabawa FENOMENALNA, chociaż niebezpieczna i nie wiem jakim cudem nikt tam się nie wywalił ;)
zdjęcie sprzed
"startu" dzięki uprzejmości Dark Side Runners
Po zabawie na Telegrafie cześć z nas pojechała odebrać pakiety na polówkę, a potem udaliśmy się coś wspólnie zjeść. Jak ktoś będzie miał przyjemność i okazję być w Kielcach, to polecam knajpę "Kilo maki". Zajebiste pizze, a i makarony ludzie sobie chwalili.
Późnym popołudniem dołączyła do mnie Aga, wiec spędziliśmy milo ten czas spacerując po urokliwych Kielcach i rozkoszując się wolnym czasem.
Niedziela to już był czas poważniejszego biegania. Poważniejszego w sensie dystansu, bo poza tym to polowa składu miała kaca (mam pewne wątpliwości czy niektórzy zdążyli wytrzeźwieć). Same Kielce to jednak góry świętokrzyskie, wiec trasa nie zapowiadała się na łatwa.
Przed startem obowiązkowo musieliśmy strzelić sobie fotkę.
niestety nie pamietam
kto to foto robil...niestety nie jest moje
Tak na prawdę nie miałem pomysłu na ten bieg. Z 1 strony wiedziałem, ze życiówki tam nie zrobię. Na chłodno potem analizując bieg doszedłem do wniosku, że dałoby rade, ale o tym za chwile. Inna sprawa była taka, ze chciałem pobiec ze znajomymi. Większość ustawiała się jednak na czas 2:20. To nie tak, ze uważam ze 2:20 na dystansie półmaratonu przynosi jakakolwiek ujmę. Absolutnie nie. znam jednak siebie i wiem, ze jak już zaczynają się zawody, to ja i tak będę starał się cisnąc. Ot męska ambicja.
I niestety za tę ambicję zapłaciłem. I to zapłaciłem srogo. Po kilkuset metrach spokojnego biegu z naszą głośną, kolorową i wesoła grupa ruszyłem mocniej do przodu z planem dogonienia pacemakerów na czas 1:50. I to mnie niestety zabiło w dalszej części trasy. Gdybym się nie podpalił na pierwszych 3 km i spokojnie janushował, powoli goniąc pejsów to pewnie bym nie zdechł już jakoś na 13 km. Od tego momentu to była kurewska walka z samym sobą, żeby w ogóle ukończyć ten bieg. Jasne, swoje zrobiły też podbiegi, ale bądźmy szczerzy, one nie były znowu aż tak ostre. Dlatego też, gdybym zaczął ten bieg normalnie, od razu ustawiając się za pacemakerami na 1:50 to uważam, że była realna szansa na złamanie tego czasu. No ale cóż. Czasem trzeba tak dać dupy, żeby na przyszłość już takich błędów nie popełniać.
foto by Tomasz
Skowronek (In HOCUS)
Pisząc to blisko tydzień po nadal czuję łydki i piszczele...muszę dać im trochę więcej czasu na regenerację, bo się skończy kontuzja.
Tak czy owak czas udało się nawet niezły wykręcić, bo wyszło 01:55:56. Było poniżej 2h, więc jest spoko (o ile ktoś loga na mendo nie sprawdzi i nie zobaczy tego galołejowania od połowy trasy).
foto by Tomasz
Skowronek (In HOCUS)
To był jeden z najfajniejszych biegów, w jakich wziąłem udział. Nie chodzi
tylko o spotkanie z moimi wariatami. Sama atmosfera Kielc jest mega. Bieg duży nie
jest. Uczestników było ciut poniżej tysiąca, ale może własnie dzięki temu było
rodzinnie, a organizatorzy dbali o uczestników. No jednej rzeczy mi
zabrakło...piwka na mecie ;) No ale przecież to impreza biegowa, wiec sami
sportowcy :p
Rozpisałem się, a i tak żadne słowa nie oddadzą całości. Kto był, ten wie. Uwielbiam ten mój Wkurw_Team. Czapki z głów przed Karolina i Maćkiem, że od sklepu internetowego z koszulkami doszli do tego, ze ludzie zjeżdżają się z całej Polski, żeby się spotkać, pożartować i pobiega :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz