Przed startem nie wiedziałem kompletnie na co się nastawiać. Brak było w ostatnich miesiącach i tygodniach długich wybiegań. Z 2 strony jestem już na tyle "doświadczonym" biegaczem, że nie potrzebuję wybiegań po 20 km, żeby się przygotować do połówki. Przynajmniej, żeby ją zaliczyć. Bo jeśli chodzi o czas, to jak się okazało jestem daleki od optymalnej formy, bardzo daleki niestety.
Nie będę się jednak tłumaczyć po raz kolejny kontuzją. To już nie ma sensu. Po prostu zaniedbałem treningi i robiłem je byle je zrobić. Dopiero w ostatnich 2-3 tygodniach zacząłem faktycznie wplatać jakieś element siły biegowej, czy szybkościowe do monotonnego klepania kilometrów. To się zemściło na mnie.
Inna sprawa, że ostatnio coś mi tętno zaczęlo wariować (albo czujnik w Garminie) i zegarek zaczął przy tempie 5:20-5:30 (czyli teoretycznie coś koło mojego BC2) pokazywać HR 190. To się zaczęło przekładać na odcinanie na trasie treningu.
Przed startem wiedziałem też, że sama trasa będzie ciężka. Na wszystkich forach, tak samo wszyscy znajomi mówili, że to najcięższy z biegów na całej liście do korony. Biegłem Kielce, gdzie też płasko nie było, ale tego co czekało w Wałbrzychu się nie spodziewałem.
Tak, czy owak w niedzielę rano razem z 2 znajomych ruszyliśmy pełni nadziei i w dobrych humorach do miasta złotego pociągu.
Pakiety odebraliśmy jeszcze w piątek we Wrocławiiu, więc na miejscu pozostało się już tylko szybko przebrać i udać na start po fotę ze znajomymi. Frekwencja na zbiórce dopisała jak cholera - całe 4 osoby :D No ale nie liczy się ilość, ale jakość ;)
Mimo wcześniejszych zapowiedzi, że będzie padać pogoda była fantastyczna (kolejne potwierdzenie, że w tym kraju synoptycy mogliby równi dobrze prognozować numery w totku, bo mają takie samo prawdopodobieństwo trafienia). Ok 18 stopni, delikatne zachmurzenie. Nic tylko biec.
Chwilę po 11 ruszyliśmy razem z Alanem. To był mój pierwszy start w oficjalnych zawodach, podczas którego korzystałem z plecaka z bukłakiem (wcześniej używałem go tylko na wycieczce biegowej, albo na treningach). Na mniej niż połówkę nie ma to najmniejszego sensu, ale na tym dystansie sprawdziło się bardzo fajnie. W bidonie dawno zabrakłoby mi wody, a tak bukłak z blisko 1,5l dojechał do końca. Nie było też problem ze schowaniem pod ręką żeli i telefonu tak aby nie zamókł do potu. Zdecydowanie polecam.
Połówka w Wałbrzychu, chociaż w koronie, to jednak nie ma aż tylu uczestników co Wrocław, czy Poznań. Mimo tego początek był w lekkim tłumie, ale biegło się dosyć dobrze. Już pierwsze 2 km pokazały co nam trasa może zrobić. Na "dzień dobry" przedsmak podbiegu. Organizatorzy doskonale sobie zdawali sprawę z trudności trasy (szczególnie, że lecieliśmy na 2 pętlach) i przed 3 kilometrem już był punkt odżywczy.
Lekko się z Alanem zdziwiliśmy i spokojnie pobiegliśmy dalej mijając pierwsze osoby, które odczuły powitalny podbieg i maszerowały w górę.
Im dalej w trasę, tym było ciekawiej. Koło 5-6 kilometra wylecieliśmy z zakrętu i na ustach pojawiło się "radosne" "o kurwa"...czyli długi odcinek ulicy...idący dosyć mocno w gore. Tak, to był jeden z dwóch długich i ostrych podbiegów.
Tempo utrzymywaliśmy fajne. Spokojne 5:20-5:30, czyli tak jak po cichu planowałem. Po drodze czekał nas jeszcze jeden taki "przyjemny" długi podbieg i kilka mniejszych. Trasa poza tym miała bardzo dużo zakrętów. Ktoś powie, że to źle, bo jest wolna. No ale omówmy się, że z tymi podbiegami to Wałbrzych nie jest najszybszym biegiem w koronie. Chociaż na zbiegach można było oczywiście też sporo nadrobić. Mi osobiście zakręty nie przeszkadzały. Trasa była poprowadzona dosyć szerokim ulicami (poza samym rynkiem, ale też tragedii nie było), więc biegło się pod tym względem fajnie. O wiele lepiej niż np. w Krakowie rok temu.
Końcówka okrążenia to rynek w Wałbrzychu i jego okolice. Na marginesie już po biegu, na spokojnie gdy odpoczywaliśmy czekając aż nie wylosują nas do żadnej nagrody, pooglądałem sobie ten ryneczek i muszę przyznać, że jest bardzo ładny. Kiedyś muszę tam pojechać na jakiś weekend pozwiedzać.
Wracając do biegu. Ta końcówka okrążenia po rynku miała ten jeden minus, że prowadziła po kostce brukowej. Nie biegło się po tym najprzyjemniej.
Zaczęliśmy 2 okrążenie. Koło 12 km zaczęły się dla mnie schody. Najwyraźniej znowu zacząłem za szybko, szczególnie na takiej trasie. Tętno zaczęlo rosnąć dochodząc do niebezpiecznych 190 uderzeń, a mnie pomimo zjedzonego żelu i dextro zaczęło odcinać. Zaczęła się walka ze sobą. Po podbiegach miałem serio ochotę zejść z trasy. Na szczęście Alan mnie motywował do dalszej walki. I tak jakoś dopełzłem do mety. Czas? Dla mnie bardzo słaby. 02:02:18. Nie spodziewałem się, że zrobię życiówkę, ale chciałem zejść spokojnie poniżej 2h. Jak widać jednak się przeliczyłem i niedoceniłem trudności trasy.
Co teraz? W najbliższy weekend Jakuszycka Jedenastka. Potem połówka w Pile. Tam jest płasko, więc zobaczę na co mnie stać. Optymalnie raczej nie będzie, bo się tych startów troche ostatnio nazbierało, a do tego doszły treningi crossfitu (o czym w innym poście), więc może pojawić się zmęczenie. Dobra, nie marudzę, bo to zabrzmi jak szukanie wymówek :)
Co do samego biegu jeszcze na koniec. Mimo, że miałem tej trasy serdecznie dosyć, to jeszcze podczas biegu zacząlem myśleć, żeby tam za rok wrócić i złamać te 2h. Jak w przyszłym roku nic w paradę nie wejdzie, to pewnie tak zrobię. Korony raczej już robić nie będę, a jeśli jednak się zdecyduję, to Poznań i Piłę na bank zamienię na coś innego, żeby oznać inne miasta i trasy.
Tym czasem do zobaczenia na trasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz