środa, 31 stycznia 2018

Biegowa motywacja, czy marketingowy skok na kasę? Słów kilka o koronie półmaratonów 2017

Rok 2017 był rokiem zdobywania korony półmaratonów. Jako świerzy biegacz napaliłem się na nią jak głupi. Był jasno sprecyzowany cel, była i motywacja. Po drodze była walka o kolejne życiówki.

Cały sezon był temu podporządkowany. I nie mogę powiedzieć, żebym żałował. To była bardzo fajna przygoda, dzięki której poznałem świetnych ludzi z grupy. Odwiedziłem miejsca, do których normalnie bym się nie wybrał, no bo co miałbym niby zwiedzać np. w Wałbrzychu czy Pile?

Poznałem Poznań, który bardzo mi się spodobał. Zwiedziłem też dokładniej Kraków, co rok wcześniej nie do końca się udało. Z tych 2 podróży byłem bardzo zadowlony, szczególnie że przy okazji Krakowa spotkałem się na piwie z kumplem, którego od wielu lat nie widziałem.

Ale były też chwile kiepskie. Jak np. organizacja nocnej połówki we Wrocławiu. Opisywałem to już osobno. Miałem wrażenie (i patrząc co się dzieje w tym roku wrażenie to się tylko wzmaga), że ilość uczestników była podbijana na siłę, a organizatorzy nie byli na to gotowi.

Podobnie w Pile. Trasa płaska jak stół, samo miasto zrobiło na mnie nudne wrażenie i co? I źle zmierzona trasa, pakiet tak ubogi, że aż przykro się robiło. Nie biegam dla pakietów, ale jednak mogli się bardziej postarać. Na marketing właściwie nie muszą nic dodatkowo wydawać. Przez sam fakt, że są w biegach "koronnych" mają frekwencję zapewnioną. Czy musieli za to "posmarować"? Nie wiem i mam nadzieję, że jednak nie. Naiwnie wierzę, że sport biegowy jest jednak w odróżnieniu od np. piłki nożnej czysty jeśli o łapówki chodzi.

O ile Wrocław ma czasami jakiś kompleks niższości względem (szczególnie) Warszawy i stara się robić coś ekstra (a tym jest już sam pomysł biegu nocą), to Piła w moim odczuciu pokazała biegaczom, że im zależy tylko na tym, żeby jak najwięcej zarobić. Dostali się do biegów koronnych, to już potem przestali się starać. Może się mylę, może na tym biegu organizatorzy nic nie zarobili. Niesmak jednak pozostał.

Co do Wałbrzycha, to tu się nie mam czegos czepić, a wręcz pochwalę. W latach wcześniejszych były tam 3 pętle. W tym roku już tylko dwie, więc trasa była mniej nudna. Chociaż przy tej ilości podbiegów i ogólnej trudności tego biegu, ciężko mówic o nudzie.

Kraków i Poznań? Klasa sama w sobie, szczególnie Poznań. Jak dla mnie perfekcyjnie zorganizowane biegi. Kraków zdecydowanie wyciągnął naukę z uwag, jakie dostał po połówce rok wcześniej.

W tym roku korony już nie planuję. Nie rezygnuję całkowicie ze startów asfaltowych, ale bardziej skłaniam sie ku biegom górskim, czy trailowym z 2 głównymi celami na ten rok jakimi będą starty w ultra - Letni Bieg Piastów i Garmin Ultra Race.

I tak sobie patrzę z boku na niektóre biegi do korony. Miejsca na Wrocław skończyły się w 2 tygodnie! Przypominam, że bieg jest w czerwcu. Ostatnia pula kosztowała 130 zł. GUR na dystansie 53km będzie mnie kosztować 140 zł. Ceny za Orlen w Warszawie też jakoś koło 100 zł na kilka miesięcy przed, a to przecież maraton, więc dystans 2 razy dłuższy niż nocna połówka..

Patrząc na to zastanawiam się gdzie w tym wszystkim jest bieganie? Czemu już w styczniu musze się martwić, czy będą miejsca na bieg za pół roku? 

Jeszcze rozumiem biegi górskie, na które ilość miejsc jest mocno ograniczona, żeby nie niszczyć przyrody, ale w mieście?

Bieganie jest co raz bardziej popularne. I bardzo dobrze, bo ludzie zamiast siedzieć na kanapie i się objadać, to zaczynają się ruszać. I to jest bardzo dobre. Tylko, że organizatorzy przy okazji wykorzystują to chcąc jak najwięcej zarobić. To też oczywiście rozumiem. Nic nie robi się dla samej idei i za darmo. Tylko niech za tym idzie też jakaś jakość. A tej mi czasami zaczyna brakować.

Ktoś powie, że np. na połówce w Berlinie będzie blisko 40 tysięcy ludzi. Że też komercja. I pewnie tak, ale chcę tam pobiec, żeby się na własnej skórze przekonać i porównać poziom organizacji w obu państwach. Jak się rozczaruję, to mówi się trudno, ale przynajmniej pozwiedzam trochę Berlina :)

Czy korona połówek, czy maratonów to dobry pomysł? Mimo wszystko powiem, że tak. Kto wie, może kiedyś ją nawet powtórzę, albo zrobię właśnie maratonową. Na razie jednak wolę biegać mniejsze biegi, albo górskie. Berlin to jedyny w sumie wyjątek. Tam nie nastawiam się na jakiś mega czas, bo zakładam że przy takiej ilości osób ścisk będzie straszny. Może się zdziwię. Kto wie. Może też do tego czasu forma będzie lepsza i czas nawiąże do tego z połówki H2O. A może w ogóle nie wystartuję?

Koncept korony, czy herbu jest fajny, bo skłania ludzi do większego ruszania się. Do biegania w nowych miejscach. Tego nie neguję. Fajnie, że tak dużo osób sie pozytywnie nakręca na zdobycie korony, układa sobie plany treningowe itd. Tylko wszystko niech będzie z głową. 

Wg mnie biegi z korony powinny być czymś ekstra. Żeby się wyróżniały spośród setek innych. I nie tylko samym medalem na koniec (swoją drogą czas jaki jest potrzebny na wysłanie tego medalu woła o pomstę do nieba). Niech one będą prestiżowe już w trakcie. Skoro dzięki koronie frekwencja jest własciwie zawsze zapewniona na 110% to niech i biegacz dostaje coś ekstra przy starcie.

I żeby nie było...jak już się te wszystkie medale zbierze w jednym miejscu, to micha się cieszy :)


Ot takie moje luźne przemyślenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz