niedziela, 5 marca 2017

Dziesiątka Wroactiv

Sezon biegowy już na dobre się zaczął. Tydzień wcześniej Tropem Wilczym, a dziś padło na Dziesiątkę Wroactiv na Stadionie Miejskim. Pogoda cały weekend wręcz idealna do biegania. Lekkie zachmurzenie i ok. 13 stopni. Nawet lekki wiatr specjalnie nie przeszkadzał (do czasu, ale o tym później).

Jak to przed startami w domu usiedzieć nie mogłem, mimo że start był dopiero na 12. Sporo przed 11 byłem na miejscu lustrując trasę. Na dzień dobry zrozumiałem, że końcówka da mi po dupie, a to przez może niezbyt mocny, ale dosyć długi podbieg pod esplanadę Stadionu Miejskiego. No nic, wpływu nie miałem na to, a poddawać się przecież nie zamierzałem. 

Po 11 dojechali znajomi. Obowiązkowo fota przed startem musiała być.

Ta ruda cholera przyjechała specjalnie z Warszawy na ten bieg :)

Po focie ruszyliśmy na start. Asekuracyjnie zapisany byłem na powyżej 50 minut. Zapisywałem się już jakiś czas temu, gdy nie byłem pewien formy, więc przed startem czułem że może być lepiej, szczególnie mając w pamięci zeszłotygodniowy start po dosyć trudnej technicznie trasie.

Kilka minut po 12 ruszyliśmy zwartą grupą. Po 1 kilometrze wspominany wcześniej podbieg (na tym etapie biegu jako zbieg). Starałem się jednak nie szarżować. Przed nami było jeszcze ponad 8 km.

Pierwsza dycha z takimi międzyczasami bez przechodzenia w marsz

Trasa biegu rewelacja. Żadnych dziur na drodze, dużo prostych. Nic tylko pędzić przed siebie. Nawet wiatr specjalnie nie przeszkadzał...aż do 7 kilometra, na którym zaczął łapać kryzys i część mnie szukała wymówki, żeby przejść w marsz. Udało się ten moment przezwyciężyć. Swoje zrobiło to, że co raz wyraźniej widziałem, że 50 minut może dzisiaj paść. 

8 kilometr...wiatr i podbieg. Tak jak na początku napisałem. Niby nie był duży jeśli o nachylenie chodzi, ale w dupę dał strasznie. Po nim dopiero musiałem walczyć z sobą, żeby nie zwolnić. 50 minut wiedziałem, że spokojnie złamię, ale chciałem pobić życiówkę. Kilka motywujących myśli, których lepiej tu nie cytować i rwałem dalej. 

I udało się. Nie dość, że 50 złamana, to i życiówka poprawiona. Oficjalny czas zawodów 48:32. Czas wg Garmina na endo 48:17. Było pięknie!


Potwierdza się, że dobrze przepracowana zima procentuje na wiosnę. Swoje zrobiło też to, że od tygodnia biorę desmoxan i nie palę. Nie odcinało mnie w ogóle na trasie, poza tym cholernym podbiegiem.

Teraz pora już na Poznań i rozliczenie się z 2h na dystansie półmaratonu.

Do zobaczenia na trasie!

piątek, 3 marca 2017

Sportowe podsumowanie lutego

Luty minął to i podsumować by go wpadało.

118 km w biegu, 5 wizyt na siłowni, 23 dni robienia plank i kolejne tygodnie z pompkami (Zaczęty tydzień 6 wyzwania...w 8 seriach w sumie wychodzi 214 powtórzeń. Boli jak cholera). Na koniec jak ta wisienka na torcie "trening cardio", czyli zajebisty koncert Accept i Sabaton :)






Jeśli o kilometraż chodzi to w sumie spodziewałem się więcej, ale ważne że spokojnie przekroczyłem 100 km. Kilka treningów musiałem odpuścić, a to przez powrót z Zurychu, a to przez obowiązki w domu, czy pracy. Nie ma co jednak marudzić, źle nie było. Szczególnie, że zaczął się oficjalnie nowy sezon biegowy i to zaczął od bardzo fajnego wyniku (więcej TU).

Regularne machanie pompek też już powoli przynosi efekty wizualne. Na pewno nawet jak już wyzwanie zakończę, to z nimi się nie rozstanę, bo perwersyjnie polubiłem jak mięśnie palą po zrealizowanej serii. Poza tym nawet jak nie mam czasu na siłownię to chociaż to sobie robię. No i jednak robienie 200 pompek co 2 dzień ma więcej sensu chyba, niż 1,5 godziny siłowni raz czy dwa na tydzień ;)

Marzec to już bieganie na poważnie. Na początek Dycha Wroactiv i na koniec połówka w Poznaniu. Nie ma, że boli, trzeba się rozpędzić i nabić kilka(dziesiąt? :D) kilometrów więcej :)

Do zobaczenia na trasie.


niedziela, 26 lutego 2017

Bieg Tropem Wilczym 26-02-2017

Po 4 miesiącach przerwy zimowej "nadejszła wiekopomna chwila" rozpoczęcia nowego sezonu startowego. Brakowało mi już tego napięcia i spotkań ze znajomymi. Całą zimę pracowałem budując formę na nowy rok, ale treningi to jednak nie to samo co starty w oficjalnych zawodach.

I tak oto w niedzielny poranek udałem się na ukochany Stadion Olimpijski, żeby wystartować w Biegu Tropem Wilczym. Fajne zawody, którego tego samego dnia odbywały się w wielu miastach w Polsce.

Dzień przed biegiem pojechałem odebrać pakiet startowy. Święcie przekonany, że w kilka minut załatwię sprawę mocno się zdziwiłem sporą kolejką. Swoje trzeba było odstać i nawet przed półmaratonami tyle to nie trwało, ale dzielna ekipa Pro-Run sprawnie się uwijała.

Wieczorem się spakowałem i nie pozostawało nic innego, jak grzecznie położyć się spać. Chwilę przed 7 w niedzielę budzik kazał wstać. Szybki spacer z psem, kilka kanapek z pastą sezamową z kakao i mogłem ruszać. W słuchawkach Amon Amarth dbał o odpowiednio bojowe nastawienie.

Jak to ja na miejscu byłem oczywiście sporo za wcześnie, ale lubię na spokojnie chłonąć atmosferę przed startem i sprawdzić co przygotowali organizatorzy. Fajnie prezentowała się grupa rekonstrukcyjna, która rozbiła mini obóz partyzantów. 

Nad nami wisiały chmury, z których lekko pokropiło, ale na szczęście na tych kilku kroplach tylko się skończyło. 


Medale już czekały na uczestników

Już przebrany spotkałem Andrzeja, kumpla z treningów z Pro-Run, z którym zrobiliśmy lekką rozgrzewkę.



Zdjęcie z profilu Pro-Run

Minuty do startu mijały i wreszcie chwilę po 10 ruszyliśmy na trasę, która była taka sama jak w listopadzie podczas Biegu Niepodległości. 2 pętle w okolicach Morskiego Oka i Stadionu Olimpijskiego. 

Realnie zakładałem, żeby przebiec te 2 pętle po 5 km w czasie ok. 53 minut. Od samego początku tempo było jak na mnie dosyć mocne, momentami schodzące poniżej 5 min/km i musiałem się mocno pilnować, żeby na dzień dobry nie przeszarżować. Plan udał się całkiem nieźle. Najgorszy moment trasy? Między 2 a 3 kilometrem. Ścieżka obok Morskiego Oka strasznie nierówna, ale biegałem już po gorszych dziurach.

Kryzys zaczął łapać koło 7 kilometra. Czułem już, że tempo było mocne, co potwierdzał również garmin, ale im bliżej było mety tym lepiej widziałem, że nie tylko pierwotnie zakładany czas jest w zasięgu, ale i złamanie granicy 50 minut.

Koniec końców bieg ukończyłem w czasie 50:45 i z tego wyniku jestem więcej niż zadowolony. Jako, że trasa była identyczna do ostatniego startu w 2016, to mogłem porównać wyniki. W listopadzie ukończyłem w czasie 54:33. Wychodzi na to, że zimę przepracowałem nieźle i co raz bliżej jestem zmiany 5 z przodu na 4, a to jeden z celów na ten sezon :) Kolejna próba już za tydzień podczas Wroactiv.



środa, 1 lutego 2017

Sportowe podsumowanie stycznia

Pierwszy miesiąc nowego roku za nami, więc pora na małe podsumowanie.

Styczeń był całkiem aktywny i chociaż zabrakło trochę kilometrów do nieśmiało zakładanych, to i tak jestem bardzo zadowolony.

W sumie wyszło 135 km wylatanych w 13 treningach plus 5 razy siłownia. Dystans najlepszy od maja zeszłego roku. Mogło być lepiej, gdyby nie przeziębienie pod koniec miesiąca, ale i tak jest bardzo dobrze.

Jeden mocniejszy trening jeśli o kilometraż chodzi, czyli 21 km z Pro-Run po śniegu i lodzie. Końcówka tego treningu słaba strasznie, ale czas 2h 04m pozwala z optymizmem zakładać nową życiówkę na połówce w Poznaniu.



Wróciła karta multisportu, to i wróciła siłownia jako trening uzupełniający. Chociaż to stwierdzenie lekko na wyrost, bo poszedłem we Wrocławiu tylko raz z uwagi inne obowiązki, ale luty ma być pod tym względem inny.

Końcówka miesiąca, to delegacja do Zurychu. Trasa wokół jeziora zuryskiego fantastyczna. No i mogę na spokojnie poćwiczyć podbiegi :) Poza bieganiem mini siłownia w apartamentowcu. Wybór za duży nie jest. Raptem orbitrek, rowerki, hantle. Bieżnie też są, ale te omijam szerokim łukiem. Tym sposobem mam tu mini obóz sportowy i codziennie jakąś aktywność.

Takie tam małe jeziorko, raptem 88 km obwodu ;)



I widoczki z siłowni na Uetliberg



Z pozytywów stycznia to plank. Do ideału zabrakło 5 dni, ale jest regularność i ćwiczenie praktycznie codziennie. Teraz czekam na efekty wizualne ;)

Z nowości jeszcze wyzwanie 100 pompek znalezione na Men's Health. 6 tygodni robienia pompek z narastającą liczbą powtórzeń zakończone "egzaminem", czyli finalną serią 100. Zacząłem 3 tydzień. Lekko nie jest, ale obawiałem się, że będzie gorzej. I powoli widać też już efekty ;)

Pora teraz na luty i dalsze budowanie formy na nadchodzący sezon. Brakuje mi już startów w zawodach, ale pod koniec miesiąca nareszcie pierwszy bieg - Tropem Wilczym. Doczekać się już nie mogę. Chcę go polecieć trochę szybciej, żeby się sprawdzić w jakiej formie startowej jestem i ile mi jeszcze brakuje do złamania 50 minut, a potem zaczyna się operacja "Korona Półmaratonów 2017" :)

Do zobaczenia na trasie.

środa, 18 stycznia 2017

Smog, smog, smog na ulicach

Od kilku tygodni co raz częściej i głośniej mówi się o smogu w Polsce. I bardzo dobrze, bo problem przez wiele lat olewany zaczął być co raz bardziej odczuwalny (dosłownie, bo często czuć smród palonego dziadostwa). Na komórki dostępnych jest już (co najmniej) kilka aplikacji, dzięki którym można sprawdzić jakie jest aktualnie zanieczyszczenie powietrza w naszej okolicy. Sam mam taką (nie będę robić kryptoreklamy i nie podam nazwy) i czasem sprawdzam co pokazuje. 

Patrzę jednak na wyniki z pewną dozą wątpliwości. Jeśli się nie mylę, to wszystkie te aplikacje są darmowe, a skoro darmowe, to (może i błędnie) nie do końca wierzę w poprawność wyniku. Inna sprawa, że co aplikacja, to inne wartości.

W telewizji i w gazetach co chwilę nowe informacje o stanie powietrza, lub w jakim mieście padł kolejny (niechlubny) rekord zanieczyszczenia. Oczywiście obowiązkowe podkreślanie, że jest gorzej niż w Hong Kongu, czy w USA. O ile co do Hong Kongu jestem skłonny się zgodzić, to już przy Los Angeles, czy Londynie (tak, wiem że to nie USA, ale też często się pojawia w relacjach) nie jestem pewien prawdziwości stwierdzeń, bo spotkałem się z kilkunastoma kontr-artykułami, które opisują, że powietrze jest tam już dużo czystsze. Prawda pewnie leży gdzieś po środku.

Coś mnie dzisiaj jednak zastanowiło. Gazeta wrocławska alarmuje na FB, żeby nie wychodzić z domu, bo sytuacja dramatyczna (mniej więcej tak brzmiał nagłówek). Sprawdzam appkę, a tam ok 230% normy, ale tydzień temu było 800%. Clickbait? No jak w mordę strzelił.

W całym zamieszaniu ze smogiem ostatnio ogólnie odnoszę wrażenie, że po latach, poza ekologicznymi aktywistami, wszystkie (albo zdecydowana większość) media miały to w głębokim poważaniu. Teraz podłapali temat, ktoś narobił aplikacji, a cyferki kliknięć i oglądalności radośnie szybują ku niebu. 

Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Smog to olbrzymi problem, a najgorzej go znoszą dzieci, starsi i zwierzęta. Zamiast pojechać do pracy komunikacją miejską ludzie wolą samochód (nieważne, że trzeba rano drapać szyby, a potem szukać miejsca parkingowego). Bo jest wygodniej. W domach pali się byle czym, szczególnie w tych biedniejszych. Sam miałem piec, w którym paliliśmy z mamą węglem, ale sporo znajomych już w lecie zbierało drewno i inny szajs na zimę. Rozumiem takich ludzi. Mają niewiele, to palą byle czym, byle ciepło było. Czego nie rozumiem, to odpicowane wille na mojej trasie biegowej, z których teraz cuchnie jak cholera. czasami się zastanawiam, Czy nie zadzwonić na straż miejską i niech sprawdzą. Tylko trochę treningu szkoda ;)

Czy jedna ten smog ma aż taki na nas wpływ? Nie jestem lekarzem, więc nie będę tu zgrywał autorytetu. Na logikę jednak - mam na smog jakikolwiek wpływ? Samochodu (i prawka :p) nie mam, pieca w domu już też nie. Wpływu więc nie mam. Poza tym smog to problem, który jest od lat, a nie od tygodnia. Co się nawdychaliśmy, to nasze. Wiele lat paliłem zwykłe fajki, więc płuca swoje też już oberwały.

Jako biegacz czuję, że w niektóre dni mi się znacznie gorzej biega. Czy przez smog? Nie wiem, bo dopiero od niedawna sprawdzam zanieczyszczenie. Wpływ na wydolność wysoki poziom świństw w powietrzu na pewno ma, ale czy aż tak kluczowy, czy to jednak autosugestia i wina za słaby trening leży gdzieś indziej?

Do całego problemu staram się podchodzić więc na spokojnie. Absolutnie jestem przeciwny paleniu w piecach śmieciami, ale nie mam zamiaru dać się ogłupić przez media, dla których liczy się tylko liczba wyświetleń i widzów przed tv. I Wam też radzę nie dać się nabrać na bezczelne zagrywki dziennikarzy, dla których rzetelność wypowiedzi co raz mniej znaczy niestety.