piątek, 20 października 2017

4. Cracovia Półmaraton i dopięcie korony

Kraków. To w tym mieście rok temu przebiegłem swój 2 półmaraton w życiu. To tu zabrakło 3 sekund do złamania bariery 2 godzin na tym dystansie. I to tu miałem w tym roku domknąć koronę półmaratonów polskich.

Jadąc do Krakowa nie spodziewałem się cudów jeśli o czas chodzi. Przesadziłem ze startami w tym roku i czułem zmęczenie. Nastawiałem się jednak na rozliczenie się z trasą za zeszłoroczny wynik. Plan zakładał spokojne złamanie 2h, ale bez szarpania na życiówkę, bo po prostu nie było w obecnej chwili na nią szans. Jak bardzo się myliłem miało się okazać już na samej trasie.

Ostatnie dni przed wyprawą zapowiadały niezłę pogodę. Nie pozostawało nic innego jak wsiąść do polskiego busa i ruszyć na podbój Małopolski.

W odróżnieniu do zeszłego roku hotel mieliśmy zaraz przy dworcu. Opcja o tyle wygodna, że jak się w niedzielę przed samym startem okazało jako uczestnik półmaratonu miałem późniejsze wymeldowanie z Ibisa, więc nie musieliśmy targać ze sobą toreb, a po biegu mogłem się w normalnych warunkach wykąpać.

Dotarliśmy z Agą bez problemu i ruszyliśmy odebrać pakiet. Expo w Tauron Arenie robi niezłe wrażenie. Sporo tam się dzieje. Sprzęt można uzupełnić, jakieś animacje dla dzieciaków też są organizowane. Niby to samo jest na większości biegów, ale jakoś tam wygląda to fajniej. Może  też dlatego, że jest jednak dużo więcej miejsca.



Sam pakiet dupy nie urywał. Nie chcę brzmieć jak rozwydrzony cebulak, ale jednak jak się organizuje bieg na ponad 10k ludzi i ma masę sponsorów, to chociażby rękawki jak rok wcześniej byłyby fajne, a nie tylko cukierki galaretki. No ale cóż... komercja korony półmaratonów, ale to temat na osobny wpis.

Po odebraniu pakietu najwyższa pora była udać się do centrum coś zjeść. Do Dyni nam się niestety nie udało dostać. Wszystkie miejsca zajęte. Poszliśmy zatem do CK Browaru. Wystrój super (pomijając stado nawalonych brytoli drących mordy). Jedzenie bardzo smaczne i co ważne w przystępnych cenach. Samo piwo? Jak mam być szczery to spodziewałem się więcej. Sam CK Browar przypomina mi nasz wrocławski Spiż, ale jednak w Spiżu piwo jest o niebo lepsze. Ma swój charakter. A tu? Piwo jakich wiele. Trochę szkoda, ale przynajmniej sam lokal klimatyczny. 




Korzystając z co raz lepszej pogody pokręciliśmy się po krakowskim rynku. Na dalsze wypady czasu nie było, bo w planach było jeszcze spotkanie z ekipą wkurw_team. Wesołe spotkanie w Dyni (tym razem miejsca były) i trzeba było udać się do hotelu.






Poranek w Krakowie zapowiadał pogodę idealną na bieganie. Temperatura w sam raz, zachmurzenie umiarkowane.

Szybkie śniadanie (tradycyjnie buła z nutellą) i ruszyliśmy w kierunku Tauron Areny. 

Na miejscu czekała już spora grupka wkurw_teamu. Tradycyjna fota przed i każdy ruszył w swoim kierunku szykować się na start.


Spokojnie ustawiłem się koło strefy na 1:50. Na kila minut przed startem całkiem się rozpogodziło i wyszło słońce. Zrobiło się strasznie gorąco, a niestety chociaż leciałem "na krótko" to zapomniałem czapki, za co miałem zapłacić na trasie. W tamtym momencie jeszcze nie było źle i rosło przedstartowe napięcie. 

W tym miejscu słowa uznania dla organizatorów. Rok temu przed startem nakręcała nas muza z piratów z Karaibów. Tym razem ACDC "Thunderstruck", Queen "We will rock you" i De Press "Bo jo Cię kochom". Super wybór.

Chwile po 11 ruszyliśmy przed siebie. Trasa w tym roku była inaczej poprowadzona ale mam wrażenie, że łatwiejsza. 

Pierwsze kilometry leciały całkiem przyjemnie. Tempo było dosyć szybkie (ok 5:20) ale mimo wszystko komfortowe...do czasu. Nie wiem czy to kwestia za szybkiego rozpoczęcia (raczej nie), czy jednak dosyć wysokiej temperatury, ale gdzieś za 13 km zaczęły się problemy. Tętno zaczęło niebezpiecznie rosnąć i dochodzić nawet do 202. Co punkt odżywczy polewałem łeb wodą, co na trochę pomagało, ale jednak biegło się strasznie ciężko. Na 12 km minęliśmy Wawel, którego nawet specjalnie nie zarejestrowałem. 

Jedno co mi się jednak rzuciło w oczy w porównaniu do zeszłego roku. Pomijając to, że pogoda była jednak o wiele lepsza i na wysokości Kazimierza nie było tyle błota nad Wisłą, ale jednak biegło się tam jakoś lepiej, bez ścisku. Widać jednak było, że nie tylko ja się na trasie męczę. Sporo osób przechodziło podobnie jak ja do marszu.

Koło 17 km na horyzoncie pojawiła się Tauron Arena. To były ostatnie kilometry walki. Szybka "piątka" od wkurw_znajomych z naszą flagą i trzeba było walczyć dalej. Tu już było oczywiste, że 2h nie złamię. Wkurwiony na siebie miałem problemy ze znalezieniem motywacji do dalszego biegu. Koło 19 km już nawet przestałem się oszukiwać. Co raz częściej jednak zacząłem się poddawać i maszerować. Fakt, czułem się fatalnie z przegrzania, ale też głowa przestała pracować. Z 2 strony właśnie na tym odcinku minąłem kilka osób, które mocno zajechane leżały po bokach, też po kroplówką. Trochę przerażający widok. 

Wreszcie 20 km. Jakimś wysiłkiem zmusiłem się do dalszej walki, żeby chociaż na ostatniej prostej nie wygłupiać się z marszem. I tak wpadłem wreszcie do Taurona. Z daleka już widziałem, że organizatorzy wzięli nauczkę z poprzedniego roku i wyjście z hali za metą było otwarte na oścież. Nie było więc już ścisku. Super! Gratulacje ponownie, że potrafili zareagować i posłuchać uwag biegaczy.

Czas na mecie? 02:02:49. Dawno niestety już nie miałem tak kiepskiego czasu na tak prostej trasie. Rozmawiając jednak ze znajomymi prawie wszystkim biegło się cholernie ciężko i czasy wykręcili zdecydowanie gorsze. Może to warunki podczas biegu, może zmęczenie sezonem. Może też wszystko razem. Cóż, plan rewanżu z Krakowem się nie powiódł. W tamtym momencie byłem wściekły na siebie. Teraz to pisząc, chociaż dalej jest rozczarowanie i niedosyt, to jednak nie jest aż tak źle. Sam wiem, że to był długi sezon. Organizm miał prawo się zbuntować. 

Za metą krótki odpoczynek i szybkie piwko. Korona zdobyta i to jest najważniejsze (do fotki pożyczona, bo sam zapomniałem kupić we Wrocku :d).



Nie pozostało nic innego jak udać się do hotelu, wykąpać, przebrać i ruszyć w drogę powrotną do domu. Na dworcu jeszcze mała "nagroda" w postaci burgera w Burger Kingu i wio na polskiego busa.

I chociaż z czasu zadowolony nie jestem, to będę jednak nieźle wspominać ten bieg. Trasa fajna. Pogoda bardzo dobra (nauczka na przyszłość - brać ze sobą ZAWSZE czapkę, najwyżej zostanie w torbie). Czy wrócę jeszcze do Krakowa? Nie wiem, czy w 2018. Mam trochę inne plany na kolejny sezon, niż bieganie półmaratonów, a szczególnie tak dużych. Nie wykluczam jednak Triady w 2019 (maraton, bieg 3 kopców i połówka). 

Jak ktoś szuka fajnej trasy, to Kraków na jesień jest dobrym wyborem. Szczególnie po tym jak organizatorzy puścili ją szerszymi ulicami.

Do zobaczenia na trasie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz