piątek, 13 października 2017

Jak blokowaliśmy zoo we Wrocławiu, czyli relacja z Wildrun 2017

Z biegów w niestandardowych okolicznościach przyrody w zeszłym roku udało mi się dorwać pakiet na bieg po płycie lotniska we Wrocku.

W tym roku już tego startu w kalendarzu nie było, co nie oznacza, że nie pojawił się u mnie żaden bieg po dosyć niespotykanej trasie :) Takim biegiem był Wildrun - bieg po zoo zorganizowany przez nieoceniony Pro-Run. Mogę się mylić, ale to chyba jedyny bieg w Polsce, który odbył się w takich okolicznościach przyrody.

Kasa z pakietów (koniec, końców udało się zebrać ponad 15k) miała być zbierana na ratownie zwierząt.

Sama trasa biegu miała przebiegać na 2 pętlach po wrocławskim zoo. Dosyć niestandardowe miejsce na bieg co nie?

Jadąc tam z góry spodziewałem się, że nie będzie to bieg na jakąś życiówkę. Startować miało ok. 800 osób (swoją drogą pakiety rozeszły się w trybie ekspresowym), więc na wąskich uliczkach oczywistym miał być ścisk. Sporo osób niestety ustawiło się za blisko mety blokując tym samym ścieżkę szybszym osobom. No ale w tym biegu nie chodziło o ściganie, tylko o zabawę.

Pogoda w ostatnich dniach we Wrocku nie rozpieszczała. Co chwilę mniej, lub bardziej padało. Na szczęście na sam bieg deszcz postanowił się zlitować. Temperatura również była całkiem znośna. 

Pozostało znaleźć miejsce do zaparkowania (zanotować na przyszłość - nie brać auta na taki bieg, bo szlag może trafić szukając parkingu) i udać się na start.

Na miejscu spotkałem sporo znajomych, również takich których nie widziałem od podstawówki (pozdrowienia dla Bartka i jego ojca Bogdana).

Kompletna zaćma z mojej strony, że nie zrobiłem więcej zdjęć z zoo...szkoda

Samego startu obawiałem się z 1 powodu. Po wcześniejszym treningu crossfitowym miałem cholernie mocno stłuczone plecy (a może nadnercza?). Od środy trwała walka, by móc się pochylić i bez bólu zawiązać buty. Nie wiedziałem więc jak się to będzie zachowywać w trakcie samego biegu. Jak się okazało zabolało tylko kilka razy, a potem swoje zrobiła adrenalina i chęć rywalizacji.

Sam start miał być o 16:30. Nie lubię biegów o takiej godzinie. Cholera wie jak sobie dzień zaplanować. Ani to zjeść porządnie, ani się browara napić.

Szybka fota z wkurw_team oddział Wrocław oczywiście również musiała zostać strzelona.

No ale wreszcie nastała ta chwila. Ostatnie odliczanie i ruszyliśmy...No dobra trochę na wyrost to stwierdzenie ;) Zanim linię startu przekroczyłem, minęło jakieś 2 minuty. No ale nie będę się czepiać szczegółów. Nie biegłem tam ze spiną.

Pierwsze 2-3 kilometry, to próby przesunięcia się do przodu, co by ominąć wolniejszych i spokojnie złapać własny rytm. Tak na prawdę pierwszy kilometr był paradoksalnie najmocniejszy. Mimo ścisku tempo tam niebezpiecznie zbliżało się do 4:30, ale pozwoliło przebić się w luźniejsze rejony biegu i spokojne utrzymywanie tempa w okolicach 5:20. 

Przy okazji słowem lekkiej dygresji. W zoo nie byłem chyba od podstawówki, ewentualnie liceum. Cholernie się zmieniło, chociaż sporo budynków jest w ciąż tych samych co przed 30 laty w latach świetności Państwa Gucwińskich. Muszę tam kiedyś na spokojnie pojechać i zobaczyć afrykarium, bo aż wstyd. Niestety bilety kosztują miliony monet... No ale raz na dekadę można odżałować, a uwierzcie mi, że warto.

Wracając jednak na trasę. Nie było czasu zwracać specjalnej uwagi na kolejne wybiegi (inna sprawa, ze sporo zwierzaków i tak pochowanych, bo jednak dla nich chyba za zimno). Wilki moje ukochane jednak zarejestrowałem. Tak samo jak szyderczy wzrok małp ;)

Trasa poza tym, że momentami wąska to strasznie mi się podobała. Tak, zakrętów od cholery, ale też nie leciała tylko asfaltem, czy chodnikiem, ale też np. mostem nad wybiegiem czy po elemencie bardziej crossowym. Duże słowa uznania dla moich Trenerów za to urozmaicenie.

2 kółka zleciały szybko. Fajnie, że ani razu nie przestałem biec żeby pomaszerować. Finalnie wyszło mi 9,24 km w czasie 49:05. Nie jest źle, tym bardziej że sprawdzałem się też na ile jestem w stanie lecieć bez picia po drodze. Można? Można! Szczególnie na tak krótkim dystansie i w sumie w niezbyt forsownym tempie. Fajnie właśnie, że tempo było takie. Jest światełko w tunelu, że coś się z formą dzieje pozytywnego. Jeszcze jakbym utrzymał takie tempo na połówce w Krakowie, to będzie zajebiście :)

Fotka zapożyczona z profilu Pro-Run na fb

Mam nadzieję, że ten bieg to nie będzie jednorazowy wyskok i za rok znowu pojawi się w kalendarzu. Fajnie właśnie czasem wyskoczyć sobie na takie coś lżejszego, bez spiny, bez zbędnego ciśnienia. Czysta zabawa. Wincyj takich imprez Pro-Run, wincyj ;)

To było oczywiście też przetarcie przed ostatnią połówką do korony. Test zaliczony pozytywnie. Forma co prawda zdecydowanie nie ta co na wiosnę, ale i tak lata świetlne lepsza od tej podczas nocnej połówki.

Z pozytywnym nastawieniem pojadę więc do stolicy Małopolski.

Do zobaczenia zatem na trasie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz